„Oddech jest naturalnym narkotykiem, jest pewnego rodzaju pokarmem, a jak wiadomo ciało w toku ewolucji wykształciło mechanizm nagrody gdy zachodzi proces pożywiania się. Choć wiele osób może nie zdawać sobie z tego sprawy, ponieważ oddychanie im spowszedniało, to robiąc zarówno wdech jak i wydech dajemy ciału energię, której tak potrzebuje. Nie jest to żadna mistyczna energia, a będzie to zwykłe paliwo potrzebne do funkcjonowania ciała. Wygląda więc na to, że oddech jest perfekcyjnym narkotykiem, bez efektów ubocznych, bez prohibicji czy wykluczenia społecznego, gdzie jedynym ograniczeniem jest pojemność naszych płuc. Oczywiście dyskusyjny może być efekt tego uzależnienia, gdyż nagradzanie odczuwane w umyśle jest bardzo subtelne. Wystarczy jednak zwrócić uwagę na oddech, nie uciekać przed przyjemnością, która z czasem odczuwana będzie coraz wyraźniej, by dostrzec, że wszystko zależy od tego, z jakimi intencjami usiedliśmy do medytacji.
Metoda opisana w tekstach jest czymś znacznie głębszym niż tylko próbą skosztowania odrobiny błogości. Buddha wyraźnie wskazuje, aby praktykujący, mając odpowiednie intencje i właściwie skierowaną uwagę postarał się (wręcz podjął pewien wysiłek) w celu dostrzeżenia coraz to subtelniejszej rzeczywistości. To staranie nie jest siłowe, jednak ma w sobie czynnik determinacji umysłowej. Wymienione sposoby (pomijając dwa pierwsze) są pewnym programowaniem naszej praktyki. Nie oznacza to, że powinniśmy praktykować autosugestię, bądź wyobrażać sobie coś czego nie dostrzegamy, czego nie potrafimy jeszcze wyraźnie stwierdzić. Jednak bez takich wskazówek umysł puszczony samopas najprawdopodobniej zabłądzi w przyjemnym samooszukiwaniu się, w kolejnych fantazjach, wyobrażeniach czy iluzjach.
Można sobie łatwo wyobrazić istnienie grup medytacyjnych, których głównym celem będzie oddechowy odlot i nic poza tym. Może zająć to chwilę, zanim nowy członek osiągnie stabilny stopień błogości, jednak po pewnym czasie, mając determinację i przyzwolenie na to by poczuć przyjemność, osoba taka będzie w stanie czerpać radość z tego źródła rozkoszy jakim może stać się oddech. Wielu może być rozczarowanych tym, że Buddha nakazywał swym uczniom świadomie odpuszczać taką przyjemność związaną z oddechem. Jeśli ktoś jest w trakcie treningu (a są nimi wszyscy nieoświeceni) nie może zatrzymać się w połowie drogi i stanąć w miejscu, powinien iść dalej, kontynuując wprowadzanie w życie zaleceń danych przez Nauczyciela. Zatem istotny jest pewien akt woli, to, co chcemy osiągnąć poprzez praktykę. Tutaj rozwija się całość buddyjskiej ścieżki, czyli w skrócie realizacja Czterech Szlachetnych Prawd".
Podobnie jak autor, nie mam problemu z wyobrażeniem sobie istnienia takich grup, w przeciwieństwie jednak do niego z entuzjazmem kontempluję wizję, w której „oddechowy odlot i nic poza tym” nie będzie miało znaczenia – przynajmniej jeśli chodzi o wąsko pojmowane pole praktykowania medytacji. Osoby chcące ćwiczyć swoją uwagę i koncentrację, chcące wzbudzać w sobie doznania subtelnej przyjemności, których źródłem nie są obiekty zewnętrzne, mogłyby w takich grupach doskonalić swoje umiejętności w tym zakresie, nie będąc narażone na rozczarowanie w postaci neurotycznego uczucia permanentnego nienasycenia, którego źródłem jest ascetyczna i metafizyczna buddyjska retoryka oświecenia. Zamiast poświęcać całe lata swojego życia na wewnętrzną walkę powodowaną niemożnością osiągnięcia buddyjskiego Ideału - celowo wypreparowanego przez tę tradycję, chcącą powielać swoje buddemy w nieskończoność - praktykujący mogliby koncentrować swoje siły w całości na „stabilizowaniu błogości”.
Jakkolwiek pompatycznie brzmiałby ten ostatni termin, wierzę, że konotuje on, wraz z metodycznym rozwijaniem zdolności koncentrowania uwagi, najbardziej praktyczną spuściznę po odchodzących w przeszłość, starożytnych tradycjach metafizycznych. Wraz z naturalistycznym zwrotem w naukach o człowieku, a w szczególności wraz z rewolucyjnymi postępami jakie dokonywane są na polu neurobiologii świadomości, bezpowrotnej przemianie ulega dziś obraz naszego gatunku, Homo sapiens, a to pociąga za sobą cały szereg kwestii natury normatywnej. Już nie tyle najważniejszym pytaniem jest to wysuwane przez tradycyjną etykę, mianowicie „Jaki jest właściwy sposób postępowania?” lecz raczej „Jaki jest właściwy stan świadomości?”. Myślę, że człowiek wyswobodzony spod przymusu stosowania się do irracjonalnych wytycznych narzucanych mu przez metafizyczne scenariusze, zdany na samego siebie, niejako zmuszony jest - jeśli oczywiście zależy mu na sobie samym i innych - do rozwijania umiejętności kontrolowania uwagi, tego jednego z najcenniejszych wewnętrznych zasobów, który bezpośrednio wiąże się z kształtowaniem pożądanych stanów świadomości. Stanów, które wpływają na minimalizowanie cierpienia, tak u ludzi, jak i u wszystkich innych istot doznających cierpienia; stanów, które poszerzają zakres dostępnej wiedzy; i które poprzez wzbudzane przez siebie zachowania, przyczyniają się do wzrostu prawdopodobieństwa ponownego zaistnienia wartościowych doświadczeń.
Zatem, jeżeli osoba praktykująca medytację będzie tą szczęśliwą, która otrzyma „przyzwolenie na to by poczuć przyjemność” oraz, jak pisze dalej Piotr Jagodziński, która „będzie w stanie czerpać radość z tego źródła rozkoszy jakim może stać się oddech”, to jest ona według mnie na dobrej drodze ku temu by między innymi, wskutek zręcznego regulowania poziomu opioidów (i nie tylko) w swoim organizmie, móc się nie tyle przedostać na tę mityczną już tylko dzisiaj „drugą stronę”, co - miejmy nadzieję - stać się bardziej zrównoważonym, ale i zarazem, bardziej wyczulonym oraz otwartym członkiem ludzkiej zbiorowość.
Niekoniecznie tylko ćpunem samadhi, którego „umysł puszczony samopas najprawdopodobniej zabłądzi w przyjemnym samooszukiwaniu się, w kolejnych fantazjach, wyobrażeniach czy iluzjach.”
Super wpis :)
ReplyDeleteJak i cały blog.
Zapraszam do siebie, piszę też o medytacji głównie: medytuj.wordpress.com