Glenn Wallis
Świecki
buddyzm „jak wszystkie 'ismy' … to w najlepszym razie
parodia, w najgorszym zaś ograniczenie”. (Nick
Land*)
Pracuję
obecnie nad szczegółową krytyką ruchu świeckiego buddyzmu na
Zachodzie, do czego wykorzystuję teorię spekulatywnego niebuddyzmu.
Ujawnia ona, że świecki buddyzm bazuje na identycznej
transcendentalnej normie jaka obowiązuje najbardziej jaskrawe
religijnie i konserwatywnie ortodoksyjne formy buddyzmu.
W
międzyczasie zapoznałem się z napisanym przez Stephena
Batchelora artykułem zatytułowanym „Świecki buddysta”.
Ten krótki tekst rozprowadzany był przed publiczną debatą, która
odbyła się w londyńskim ośrodku Insight
Meditation,
a jej głównymi uczestnikami byli Batchelor oraz samozwańczy
„świecki chrześcijanin” Don Cupitt.
Poniżej
chciałbym przedstawić wstępne podsumowanie wniosków jakie
wyciągnąłem ze wspomnianego wyżej tekstu Batchelora. Wiem, że
artykuł ten jest zbyt zwięzły, aby móc opierać na nim jakąś
szerszą krytykę. Jednak widzę dwa wystarczające powody, aby
przyjrzeć mu się z bliska. Po pierwsze, zgodnie z informacjami
dostępnymi na witrynie, tekst ten reprezentuje „zarys”
Batchelorowskiej wizji „współczesnej duchowości”. Po drugie, i
co ważniejsze, ponieważ zawiera zestaw aksjomatów, które są
endemiczne dla wszystkich
tekstów o świeckim buddyzmie – począwszy od książek samego Batchelora, poprzez pojawiające się ciągle nowe witryny dotyczące świeckiego buddyzmu, blogi, fora, na stronach na Facebooku kończąc. Zestaw ten tworzy sam fundament, na którym świecki buddyzm buduje
swój gmach. Mówię o zestawie aksjomatów, ponieważ zestaw ten
jest czymś niepodważalnym, czymś niekwestionowanym przez świeckich
buddystów wszelakiej maści, włącznie ze świecko-naukową
społeczność powstałą wokół Jona Kabat-Zinna. Zestaw ten, pokrótce, stanowi wiarę
będącą sednem świeckiego buddyzmu.
Co więcej, jest to wiara, która czyni świecki buddyzm czymś nieodróżnialnym od innych systemów wierzeń religijnych.
Ugruntowywanie „ismu” w wierze nie jest ani czymś nowym, ani
interesującym. Niemniej, jest to poważna – a być może
degradująca – słabość tkwiąca w czymś, co określa się za
pomocą wartości, które reprezentuje sobą termin „świecki”.
Radykalny?
Komentarz
Jamesa Blake'a wprowadzający do wypowiedzi Batchelora i Cuppit'a
wzmógł moją czujność odnośnie kilku ograniczeń, które
zacierają sens każdej z tych wypowiedzi.
Blake oznajmia, że:
Obie
wizje są wizjami radykalnymi ... Radykalny to słowo mające wydźwięk
paradoksalny, słowo, które łączy się z czymś nowym a czasami
szokującym, lecz jego dosłowne znaczenie brzmi 'od korzeni'. To
właśnie w tym sensie Stephen i Don są prawdziwymi radykałami.
Blake
twierdzi, że argumenty prezentowane przez Batchelora i Cuppit'a są
„zakorzenione w głębokiej analizie żywotów i filozofii Buddy
oraz Jezusa”. Batchelor potwierdza ową radykalność pisząc, że jego wizja „nie jest tylko kolejną modernistyczną
rekonfiguracją tradycyjnej formy azjatyckiego buddyzmu … To coś
bardziej radykalnego: chodzi tu o powrót do korzeni tradycji
buddyjskiej oraz przemyślenie buddyzmu od podstaw”.
Znaczenie
słowa „radykalny” jest - w przypadku Batchelora - obarczone większą ilością pułapek niż ta rzekoma oznaka honoru jest faktycznie warta. Po pierwsze, jak zauważa sam Batchelor, kanon palijski –
podstawowe pismo świeckiego buddyzmu – jest „pełnen zawiłych”
informacji oraz „sprzecznych idei”. Nie chodzi więc o to, że
nie
ma płaszczyzn, które, bazując na kanonie palijskim, można by
wyodrębnić dla współczesnego buddyzmu; chodzi raczej o to, że
mamy do czynienia z licznymi nakładającymi się na siebie i
krzyżującymi wzajemnie płaszczyznami. Chcielibyście, żeby wasz
buddyzm obiecywał (a faktycznie, uwzględniając oryginalny
kontekst, eliminował) odrodzenie? ogniste piekło? błogie niebo? Wszystko to znajdziecie w
kanonie. Chcielibyście, żeby wasz Budda wdawał się w całonocne
rozmowy z rozochoconymi duchami i wymuskanymi bożkami? I na to jest
miejsce. Chcecie Buddę pełnego nadprzyrodzonych mocy i czyniącego
cuda? Jak najbardziej. Aaa, wolicie Buddę, który tym całym
bełkotem pogardza?
Pewnie, nie ma sprawy. A co w przypadku, jeśli chcielibyście zabronić
członkom waszej sanghi trzymania się za ręce z kobietami? I to jest
możliwe a do tego jak najbardziej kanoniczne!
Oczywiście
Batchelor jest świadom schizofrenicznej natury kanonu. W związku z
tym, opracował metodologię, która pozwala mu na uzyskanie tego
czego poszukuje. Metodą tą jest „branie w nawias czegokolwiek
przypisywanego w kanonie Buddzie, co równie dobrze mógłby wypowiedzieć bramiński kapłan lub mnich reprezentujący dżajnizm”.
Dlaczego akurat taka metoda? Dlatego, że jeśli mógł to powiedzieć
bramin albo dżinista, to prima
facie
jest to dowód na to, że taka wypowiedź była „zdeterminowana
przez dominującą w tamtych czasach metafizykę, wywodzącą się ze światopoglądu Indii V w. p.n.e.”. A jeśli
powiedział to tylko
Budda? Cóż, wtedy jest to „nieodłącznym komponentem dharmy”.
I tutaj oto mamy do czynienia z pierwszym artykułem wiary świeckiego
buddyzmu.
Pierwszy
artykuł wiary: transcendentalna dharma
Dharma
jest nieuwarunkowana. Nie jest wytworem jakiegoś konkretnego historycznie okresu, w
szczególności okresu, w którym żył jej twórca (odkrywca?). Jest
ponadczasowa. Będąc taką a nie inną, w jakiś jednak sposób
wyjaśnia nam tu i teraz, „w tym świecie, w tym wieku (nasze
saeculum)”, „wielką kwestię życia i śmierci”. Dharma
– ta jedność unikatowych i ponadczasowych prawd wypowiedzianych
przez oświeconego Buddę – odnosi się do "troski ostatecznej", jak również, tę naszą
ludzką troskę rozwiewa. Co interesujące, Batchelor w
przeciwieństwie do społeczności, które inspirują się jego dorobkiem, wyraża się jasno: „mój świecki buddyzm wciąż ma w
sobie religijną jakość.” Przypomina również, że
„troska ostateczna” odnosi się do „wiary”, jak ją rozumiał
Paul Tillich. A co miał na myśli ten ostatni?
Paul
Tillich wierzył, że esencją religijnej postawy jest „troska
ostateczna”. Troska ostateczna jest czymś „wszechobejmującym”.
Jej przedmiot doświadczany jest jako numinotyczny lub święty, jako
coś odrębnego od całej codziennej rzeczywistości profanum.
Doświadczany jest również jako przytłaczająco prawdziwy i
wartościowy – a w rzeczywistości, tak prawdziwy i wartościowy,
że w porównaniu z nim, wszystkie inne rzeczy zdają się być puste
i bezwartościowe. Przedmiot ten wymaga całkowitego oddania się i
obiecuje całkowite spełnienie.
Dlaczego
Batchelor, aby się na kimś wesprzeć, spośród całej ludzkości, wybiera akurat
chrześcijańskiego teologa? Wyjaśnia to już na samym wstępie:
Jestem
świeckim buddystą. Całe lata zajęło mi, aby w pełni „się z tym ujawnić”,
niemniej nadal czuję dokuczliwe nawroty niepewności, lekkie uczucie zdrady określając się za pomocą tych terminów.
Stephen
Batchelor niepotrzebnie się zamartwia; już teraz bowiem dzierży
latarnię, która rozświetli mrok troski ostatecznej.
Światłem tym jest „dharma”. Pierwszym artykułem wiary
wszystkich świeckich buddystów jest „dharma” zawierająca
nauki, które są (i) konieczne dla ludzkiego dobrostanu oraz (ii)
które inaczej są nieosiągalne - a jeśli osiągalne to jedynie w
gorszej formie pochodzącej z jakiegoś innego źródła. (Batchelor
określa cztery specyficzne nauki do których wrócę za moment.) W
mojej rozszerzonej krytyce dowodzę, że 'Dharma” jest
transcendentalną normą, która funkcjonuje we wszystkich odmianach
buddyzmu - czy to w świecko-naukowej czy krzykliwie dewocyjnej - i która w rzeczy samej, jest nieodróżnialna od innych
uniwersalnych absolutów, takich jak Bóg, Logos, Dao czy
inteligentny projekt. Tutaj ograniczam się jedynie do ujawnienia logicznej niemożności ponadczasowego saeculum
oraz do paradoksu świeckiego buddyzmu, który tkwi głęboko w
religijnym sentymencie. Ten pierwszy punkt jest czymś absurdalnym, zaś drugi graniczy z patosem.
Dlaczego
właściwie Batchelor zadaje sobie trud i łączy swój „buddyzm”
z określeniem „świecki”? Tutaj napotykamy kolejne ograniczenie.
Historia świeckości jest bogata i skomplikowana. Współczesna
świeckość czerpie swoje inspiracje od myślicieli starożytnej
Grecji i Rzymu oraz średniowiecznego islamu; dalej
sięga ku europejskiemu oświeceniu i jego przedstawicielom, takim
jak Wolter, Spinoza, Lock oraz James Madison, aby wreszcie nawiązać
do tych wywodzących się z modernizmu, jak choćby Maxa Webera czy
Bertranda Russella. Jak
sugerowałaby to ta zróżnicowana plejada myślicieli, nie istnieje coś
takiego jak jednorodna świeckość, ponieważ w rzeczywistości jest ich
wiele. Termin ten wymaga uwzględnienia niuansów. Jakie więc
wskazówki daje nam Batchelorowski zarys „współczesnej
duchowości” względem sposobu użycia terminu „świecki”?
Wszystko to co otrzymjemy sprowadza się do czegoś prozaicznego i
dosłownego, mianowicie „w tym świecie, w tym wieku (nasze
saeculum)”.
To wszystko? A co, choćby na początek, ze świeckością rozumianą jako zdecydowane odrzucenie religijnych wiar, włącznie z samą kojącą „duchowością"?
Drugi
artykuł wiary: Budda
Drugi
artykuł wiary świeckiego buddyzmu dotyczy ludzkiego źródła
tej ponadczasowej, dharmicznej iluminacji wielkiej kwestii życia
i śmierci, czyli samego Buddy. Aby dotrzeć do tego właściwego Buddy –
tego który podziela niesprecyzowane Batchelorowskie świeckie
wartości – Batchelor zmuszony jest dokonać jeszcze jednego aktu
ograniczenia. Pisze on:
A kiedy weźmiemy w nawias quasi-boskie atrybuty, które rzekomo mają cechować postać Buddy … i skupimy się na zawartych w kanonie epizodach, które ilustrują jego często pełne tarć stosunki ze współczesnymi mu ludźmi, wtedy człowieczeństwo Siddhatthy Gotamy zaczyna wyłaniać się w całej swojej krasie. Wszystko to wspiera tezę brytyjskiego uczonego Trevora Linga, który prawie pięćdziesiąt lat temu sugerował, że to co dziś znamy jako „buddyzm” pojawiło się jako zarodek cywilizacji czy kultury, który z czasem zmutował się do postaci kolejnej zorganizowanej indyjskiej religii. Świecki buddyzm, który pragnie wyartykułować sposób praktykowania dharmy w dzisiejszych czasach, zyskuje legitymizację dzięki swojemu powrotowi do kanonicznych źródeł oraz dzięki swoim próbom odzyskania wizji jaką Gotama posiadał względem swojego własnego saeculum.
Batchelor
już wcześniej potwierdził kakofoniczny charakter kanonu
palijskiego. Zatem jakimi kanonicznymi źródłami posłuży się do
tego, aby wydobyć owego ludzkiego mistrza na potrzeby naszego
saeculum?
Już kiedyś o tym wspominałem, lecz myślę że przy tej okazji warto
powtórzyć to raz jeszcze:
Dlaczego
x-buddyści nadal lgną do tej bajki o Buddzie rodem z niedzielnej szkółki? W szczególności ciekawe jest to, że postępuje tak
sympatyzująca z nauką, rzekomo zdemitologizowana odmiana świeckich
buddystów. Skąd potrzeba tego powracającego i rzekomo nieuznanego
argumentu odwołującego się do (mitologicznego) autorytetu? I skąd
ta nieszczerość dotycząca braku wiarygodnych źródeł tego tak
bardzo upragnionego autorytetu? A może bardziej chodzi tu o
niewiedzę niż o nieszczerość? Jeśli to pierwsze, to czy mamy tu
do czynienia z ciemnotą niezawinioną czy raczej z rodzajem niewiedzy rozmyślnej? Przyznaję się, że w moich tekstach
z przeszłości sam przyczyniłem się do pewnych szkód, argumentując na rzecz rekonstrukcji historycznej postaci
zwanej „Gotamą”.
Pozwólcie mi więc na okazanie skruchy. Moje kilkanaście lat wysiłków w
poszukiwaniu wiarygodnych historycznie podstaw dla biografii
Siddhatthy Gotamy można podsumować w sposób następujący: Gotama
jest duchem. Jest nie-istotą. Jest istotą przypominającą Ahaba – literacką fikcją. Zatem dziś traktuję go już tylko jako
„protagonistę”.
Protagonista.
Prekursor buddyjskiej dyspensy. Określa się go za pomocą różnych
imion, takich jak „Budda”, „Gotama”, „Błogosławiony”, itd. „Protagonista”, określenie spekulatywnego niebuddyzmu, ma
na celu wskazanie na fakt, którego nie sposób podważyć,
mianowicie, że „Budda” jest historyczną postacią całkowicie
zastąpioną przez postać literacką. Nie przetrwał najmniejszy
rąbek materiału dowodowego, który mógłby rzucić światło na
historycznego prekursora. Jeżeli istniał kiedyś jakiekolwiek
historyczny materiał dowodowy, to został zredukowany do poziomu
karykatury w wyniku forteli ideologicznego naciągania oraz
bratobójczych machinacji i krętactw w obrębie buddyjskich
instytucji. Postać Buddy z klasycznych pism palijskich jest
mieszanką zbiorowych wyobrażeń licznych wspólnot, które w ciągu
kilkunastu wieków przyłożyły swoją rękę do uformowania kanonu.
Uzupełniając ten wyobrażeniowy melanż o imaginacje – kulturowe,
polityczne, fantastyczne, ignoranckie – wszystkich powtórzeń
x-buddyzmu, otrzymamy rezultat w postaci Buddy jako Kosmicznego
Magicznego Lustra, odzwierciedlającego wszystko dla wszystkich.
Realna, złożona ludzka postać „Buddy” może zostać ocalona z
uścisku tego kapryśnego symbolu ludzkiej próżności tylko za
pomocą najciemniejszych sił, najbardziej atawistycznych tęsknot
infantylnej nostalgii za Wielkim Ojcem.
Niech
świeccy buddyści, w naszych czasach, pożegnają się wreszcie z ich
infantylną obsesją na punkcie ducha Gotamy.
Trzeci
artykuł wiary: specjalne nauki
Teraz,
co z tymi rzekomo unikalnymi naukami, którymi Gotama obdarzył
ludzkość? Naukami, które będąc zarówno nieodzownymi
i niepowtarzalnymi,
tworzą trzeci artykuł wiary świeckich buddystów. Batchelor pisze:
Wstępnie, chciałbym zaproponować tezę, że to „wzięcie w nawias” metafizycznych poglądów, pozostawia nas z czterema charakterystycznymi ideami, które zdają się nie mieć bezpośredniego precedensu w tradycjach indyjskich. Oto one:
1.
Zasada warunkowości
2.
Proces czterech szlachetnych zadań (prawd)
3.
Praktyka uważnej świadomości
4.
Samodzielność
Jakiś czas temu uświadomiłem sobie, że tym co było dla mnie najtrudniejszym do zaakceptowania w buddyzmie, były te wszystkie wierzenia, które dzielił on ze swoimi siostrzanymi religiami indyjskimi, hinduizmem i dżajnizmem. Jednak kiedy te wierzenia weźmie się w nawias, nie będzie się bynajmniej miało do czynienia z fragmentarycznymi i wykastrowanymi naukami, lecz z całkowicie adekwatnym etycznie, filozoficznie oraz praktycznie modelem życia w tym świecie. Zatem, jak to teraz postrzegam, tym co jest prawdziwie oryginalne w naukach Buddy, to jego świecka perspektywa.
Wypowiedź
ta odzwierciedla powszechną wśród świeckich
buddystów akceptację wystarczalności modelu czterech
szlachetnych prawd/ośmiorakiej ścieżki dla naszego saeculum.
Oczywiście, teraz tradycjonaliści, uderzając głośno kanonem w
ambonę, argumentować będą, że taka ograniczona wersja nauk jak
najbardziej
pozostawia nas z „fragmentarycznymi i wykastrowanymi naukami”. (A
właściwie, to dlaczego wykastrowanymi?
Czy buddyzm posiada penisa?) Ale to akurat nie jest kwestia, która interesuje
mnie w najmniejszym stopniu. Tak jak nie interesuje mnie również to,
że uważne badanie „siostrzanych religii indyjskich”, ukazuje
coś dokładnie przeciwnego do twierdzeń Batchelora: mamy do
czynienia ze sporym podobieństwem, częstą wzajemną wymianą oraz
przeróbkami tych samych idei i praktyk. Zakładam, że Batchelor wie
o tym, że mówienie o „hinduizmie” z czasów Buddy jest czymś
szalenie anachronicznym – o dobre ponad tysiąc lat; oraz że przez
„religie indyjskie” rozumie on nauki, które zostały ostatecznie
zapisane w upaniszadach, kanonie dżajnizmu i w starożytnych pismach
tradycji jogicznej. Jeśli faktycznie tak jest, to powinien powrócić
do tych źródeł i zabrać się ponownie do ich uważnej lektury.
Natknie się wtedy, jeśli nie na zwyczajne kazirodztwo, to
przynajmniej na bardzo bliskie pokrewieństwo pomiędzy buddyzmem i
jego „siostrzanymi religiami”. (Dlaczego właściwie
siostrzanymi?
Bo niby buddyzm jest samcem a wszystkie pozostałe religie to
samice?) Ale nie są to kwestie, które interesują mnie w najmniejszym stopniu. Wreszcie wspomnę również o tym - z podobnym brakiem zainteresowania - że
Batchelor ogranicza swój buddyzm jeszcze bardziej, sprowadzając nasze oczekiwania jedynie do „adekwatnego
etycznie, filozoficznie oraz praktycznie modelu życia w tym
świecie”.
Bo tym co mnie faktycznie interesuje to fakt, że cztery charakterystyczne idee
wyróżnione przez Batchelora czynią buddyzm czymś całkowicie
zbędnym. Jeśli te cztery idee zawierają w sobie niezbędną wiedzę
o tym, jak, będąc ludźmi, powinniśmy żyć w tych czasach (saeculum),
zrobilibyśmy o niebo lepiej zaprzestając poszukiwania tej wiedzy w
buddyzmie. Dlaczego? Dlatego, że wszystkie cztery były już
wyartykułowane na przestrzeni całej historii, i nadal są
formułowane i rozwijane, w sposób o wiele bardziej zaawansowany, i
przez to bardziej odpowiedni dla współczesnego odbiorcy, niż dawne
buddyjskie, ascetyczne wersje. Tak więc, czwartym artykułem wiary
świeckiego buddyzmu jest nienaruszalność buddyjskiej zasady racji dostatecznej.
Czwarty
artykuł wiary: buddyjska zasada racji dostatecznej
Nie
liczy się to, że, przykładowo, Arystoteles, Hume i Parfit
dostarczyli nam o wiele bardziej wyważonej i przenikliwej wiedzy o
„zasadzie warunkowości”. Nie ma potrzeby porównywania czy
dialogu z tymi myślicielami: wersja świeckiego buddyzmu jest
dostateczna.
Nie
liczy się to, że dziedziny takie, jak filozofia, psychologia,
biologia, literatura, neuronauka, medycyna oraz sztuka rozwinęły
skuteczne i często ugruntowane modele oraz sposoby zastosowania i
urzeczywistniania „procesu czterech szlachetnych zadań”
(mianowicie: pełnego poznania cierpienia; puszczenia pragnienia;
doświadczenia ustania pragnienia; kultywowania ośmiorakiej
ścieżki). Nie ma potrzeby porównywania czy dialogu z tymi
dziedzinami wiedzy: wersja świeckiego buddyzmu jest dostateczna.
Nie
liczy się to, że światowy skarbiec kultury roi się od sugestii odnośnie tego, jak urzeczywistnić „praktykę uważnej świadomości”.
Faktycznie każda religijna tradycja posiada kontemplatywną
praktykę, którą troskliwie przekazywała na przestrzeni wieków.
Psychoanaliza od Freuda po Gendlina badała naturę uwagi oraz ruchów
zachodzących w umyśle. Podobnie jak filozofia, począwszy od
Arystotelesa po stoików i epikurejczyków, od Kartezjusza i
Kierkegaarda po inspirujących się filozofią Wittgensteina
myślicielami takimi jak Peter
Winch, Norman Malcolm czy D.Z. Phillips.
Mógłbym tak wymieniać dalej. Pomyślcie o pełnych kreatywności
praktykach naszych poetów i malarzy. Ale to i tak nie ma znaczenia,
bowiem nie ma potrzeby porównywania czy dialogu z tymi tradycjami:
wersja świeckiego buddyzmu jest dostateczna.
Wreszcie,
nie ma znaczenia to, że myśl Emersona traktująca o
„samodzielności” sprawia, że ta buddyjska przypomina „samodzielność” nowicjusza. Zaprośmy innych na tę rozmowę
dotyczącą samodzielności. Może Thoureau? Montaigne? Pascal?
Nietzsche? Do licha, wypisując zaproszenia, dlaczego nie zaprosić
słynnych amerykańskich ekspertów od samopomocy, takich jak Dale
Carnegie czy Napoleon Hill? Żaden z tych myślicieli nigdy nie
otrzyma zaproszenia do dialogu o samodzielności, ponieważ wersja
świeckiego buddyzmu jest w zupełności dostateczna dla naszego
saeculum.
Piąty
artykuł wiary: ideologiczna poprawność
Dlaczego
Batchelor i świeccy buddyści uważają, że są w posiadaniu
„całkowicie adekwatnego etycznie, filozoficznie oraz praktycznie
modelu życia w tym
świecie”, i co za tym idzie, dlaczego nie mają potrzeby
konfrontowania się z szerszym światem wiedzy? Odpowiedź na to
pytanie znajduje się w ich piątym artykule wiary. Batchelor jest
najwyraźniej przekonany, że to co proponuje jako buddyzm dla
naszego saeculum
jest – i tutaj następują te wszędobylskie modne powiedzonka
świeckiego buddyzmu – naturalne,
empiryczne, pragmatyczne i
zgodne z nauką.
Nauki te, jak podpowiada dawny trop, zwyczajnie odzwierciedlają to
jak
się rzeczy mają.
Są fenomenologicznie
oczywiste. Zatem, mówi się nie o tym w co winno się wierzyć,
lecz o zadaniach, które powinno się wykonać. Batchelor pisze:
Przede
wszystkim, świecki buddyzm nie jest czymś w co się wierzy, lecz jest
czymś czego się dokonuje … Zamiast prób usprawiedliwiania
wierzenia, że „życie jest cierpieniem” (pierwsza szlachetna
prawda), próbuje się przyjąć i radzić sobie mądrze z
cierpieniem, kiedy się ono akurat pojawia. Zamiast prób przekonywania
się do tego, że „pragnienie jest źródłem cierpienia” (druga
szlachetna prawda), kiedykolwiek pragnienie pojawia się w ciele lub
w umyśle, szuka się sposobu aby je puścić i się w nie nie
wplątywać. Z tej perspektywy to zupełnie bez znaczenia czy twierdzenia
„życie jest cierpieniem” lub „pragnienie jest źródłem
cierpienia” są prawdziwe czy fałszywe. Dlaczego? Ponieważ te, tak
zwane „prawdy” nie są propozycjami, które ktoś akceptuje jako
wierzący lub odrzuca jako niewierzący. „Prawdy” te są
sugestiami aby zrobić coś, co mogłoby odmienić świat, w
którym żyje się właśnie teraz, z innymi.
Badacze
rytuału mają takie powiedzenie: władza nie jest manipulująca;
manipulująca jest władza ukryta. Twierdzenia świeckiego buddyzmu
służą temu dokładnie,
aby je akceptować jako osoba wierząca tudzież odrzucać jako osoba niewierząca. To czy te postulaty akceptujesz czy je odrzucasz
stanowi wielką różnicę. Zaakceptowanie tych postulatów
determinuje w sposób szczególny to, jak widzisz rzeczy, jak interpretujesz doświadczenie,
itd. Zatem oczywistym jest, że postrzegasz rzeczywistość w tych właśnie kategoriach. A
przez to podzielasz z innymi dość specyficzne reprezentacje, język
oraz idee dotyczące świata. Gratulacje! Posiadasz ideologię (jak
reszta z nas). Zasadnicze pytanie brzmi jednak czy ideologiczny
charakter twojego światopoglądu jest jawny czy ukryty. Biorąc pod
uwagę jego retorykę naturalności, pragmatyzmu, itd.; biorąc pod
uwagę jego żarliwy nacisk na oczywistość
Dharmy; biorąc pod uwagę jego odmowę poddania swoich wierzeń
rygorystycznemu osądowi nauk humanistycznych, świecki buddyzm nie
może uniknąć etykiety ukrytej ideologi.
Nie
twierdzę, że świeccy buddyści celowo kamuflują swoje
ideologiczne machinacje, a tym samym zyskują wpływ na swoich
wyznawców. Sugeruję coś znacznie głębszego i mroczniejszego.
Sugeruję mianowicie, że świeccy buddyści utożsamiają (ideologiczny)
aparat badawczy z wynikami badań. Są zwyczajnie nieświadomi faktu, że
posiadają ideologię.
Wnioski
Świecki
buddyzm i Stephen Batchelor nie są, jak przypuszczam, jednym i tym
samym. Niemniej trudno byłoby kogoś winić za mniemanie, że faktycznie jest inaczej. Wystarczy tylko przeczytać coś Batchelora
a następnie odwiedzić ciągle powstające witryny poświęcone
świeckiemu buddyzmowi. Jedno z drugim zdaje się być blisko
związane. Wszechobecność wpływu Batchelora na świat świeckiego
buddyzmu jest niezaprzeczalny. Często przejawia się w formie
dosłownego powtarzania jego słów. Zatem, myślę, że mogę
pozwolić sobie na stwierdzenie – przynajmniej na tym etapie – że
wiara Batchelora jest również wiarą świeckiego buddyzmu.
Kilka
uwag końcowych
Wbrew
entuzjastycznym proklamacjom Jamesa Blake'a, świecki buddyzm - ten
który manifestuje się w pracach Stephena Batchelora oraz na ciągle
pączkujących w sieci witrynach, blogach, forach i stronach
facebookowych świeckich buddystów – nie jest radykalny, chyba że
w najbardziej trywialnym tego słowa sensie. Nie
stanowi on „wyobrażenia sobie [dharmy] na nowo od podstaw”. Jest
tym samym starym ćwiczeniem, w które buddyści zaangażowani byli
odkąd ich czcigodny nauczyciel popełnił – co mój
Budda uważałby za – kolosalny błąd, czyli to że w ogóle puścił parę z ust:
niekończącym się majsterkowaniem przy dharmicznych szczegółach.
Batchelor robi dokładnie to, w co chciałby abyśmy uwierzyli, że
tego nie robi; mianowicie, tworzy „jeszcze jedną modernistyczną
rekonfigurację tradycyjnej formy azjatyckiego buddyzmu”. W całym
korpusie tekstów świeckiego buddyzmu nie znalazłem niczego, co
mogłoby ten wniosek podważyć.
Podzielam
przekonanie, że w naszych czasach potrzebna jest radykalnie nowa
forma myśli i praktyki. Ale myślę że to niedobrze, że
świeccy buddyści wierzą, jakoby ratowali wielce użyteczne szczątki starożytnego, chwiejącego się i zdezelowanego pojazdu, zwanego
buddyzmem, z których to szczątków stworzą nową formę. Doklejenie
etykietki „świecki” do tradycji zrodzonej i pielęgnowanej w
środowisku wyrzekającego się świata ascetyzmu, jest czymś nie do wyobrażenia już w dzisiejszym świecie, sprawia, że świecki buddyzm balansuje
na krawędzi parodii. Wypowiadanie słowa „świecki” przed
„buddyzmem” z pewnością zmienia bardzo, bardzo niewiele – a
kiedy weźmie się pod uwagę niezliczone wersje buddyzmu na
przestrzeni wieków, to nie zmienia to już w zasadzie niczego.
Zastanawiam
się czy Batchelor i świeccy buddyści naprawdę chcą takiego
radykalnego wyobrażenia sobie tradycyjnego buddyzmu na nowo. W ogólnym rozrachunku, ponad radykalność i innowację zdają się przedkładać ponadczasowe pewniki tradycyjnej Dharmy. Zatem poszukiwanie
świeckiego buddyzmu staje się nieodróżnialne od poszukiwania
mitycznego Buddy: jest odzyskiwaniem
utraconej prawdy.
Jak wyraża to w swoim nieco milenijnie brzmiącym podsumowaniu
Batchelor:
Być
może osiągnęliśmy czas, kiedy musimy odzyskać i ponownie
praktykować solarną dharmę, tę która ma otoczyć swoim światłem
(mądrością) i ciepłem (współczuciem) ten świat.
Czy
świecki buddyzm stanowi pierwszą próbę - jakkolwiek wątłą -
prawdziwie radykalnego wyobrażenia sobie na nowo buddyjskich
postulatów w XXI wieku? A może jest tylko fantasmagorycznym mitem
upstrzonym pseudo-filozoficznymi frazesami, kiepską nauką oraz
płytkimi życiowymi poradami? A może czymś innym?
Jeśli
świeccy buddyści nie będą zadawali sobie długich oraz trudnych,
i oczywiście, potencjalnie destrukcyjnych pytań tyczących się ich
potrzeby wzmacniania i zachowania buddyzmu lub „nauk Gotamy” czy
„Dharmy”, ryzykować będą rolą agitatorów tej samej
propagandy, której, jak twierdzą, pomagają się nam pozbyć,
mianowicie, propagandy na rzecz starożytnej religii. Kamuflowanie
tej religii szyldem „świecki” - czy to aby na pewno coś czego
potrzebujemy w naszym saeculum?
* Nick Land. The Thirst for Annihilation (London: Routledge, 1992), p. xxi.
Bardzo dobry artykuł, daje do myślenia.
ReplyDelete