I co z nami bedzie?






Szepta w zaciszu hotelowego pokoju Bikram, kolejny skompromitowany i jednocześnie reinkarnowany guru/nauczyciel - do ucha swojej nad wyraz gibkiej i powabnej uczennicy, która w netflixowym dokumencie o tym samym tytule, relacjonuje szok jakiego doznała słysząc te słowa od przelotnie zadurzonego w niej zamerykanizowanego Hindusa. Zgwałconej uczennicy, nie zapominajmy, którejś z kolei, bo do tej seryjności ofiar błazeńskich guru zdołaliśmy się już przez lata jakoś przyzwyczaić.

No właśnie, przypominacie sobie może ten poprzedni głośny, też jankeski dokument pt. Holly Hell, o innym, tym razem byłym statyście porno, przeistoczonym cudownie w duchowego guru mocą żarliwej wiary swoich kalifornijskich wyznawców? No wypisz, wymaluj historia Bikrama - jasne, może nie z tak szpanerskim garażem pełnym błyszczących Rollsów i uleczonym jogą Nixonem w tle, ale przyznacie, schemat z grubsza ten sam?

Swawolny, orientalny „dziki” a la Rousseau, jak w przypadku Bikrama czy romantyczny pajac baletmistrz, gdzieś z odmętów kalifornijskiej bohemy zwany Michelem, uwodzi swą charyzmą serca piękne, młode i niewinne - serca łamane bezlitośnie kołem hiper-znormalizowanej brutalności amerykańskiego kapitalizmu. Chciało by się raczej rzec, serca naiwne, ale ulegając dyktatowi współczucia - hola, hola, nie tak prędko szyderco - nie sposób zignorować splotu czynników jaki stać może za tą żałosną naiwnością.

Bo przecież upragniona figura ojca utraconego to tylko jeden z wielu możliwych tropów, co szczególnie widać w przypadku ofiar Michela. Innym motywem, jak dowiadujemy się od bohaterów uwikłanych w relacje z groteskowym Bikramem, może być dość trzeźwa kalkulacja.

Ten kolejny masaż, ba! ten kolejny gwałt, jest ceną jaką dodatkowo, po opłaceniu już formalnie kilku tysięcy dolarow za kurs nauczycielski, płacę za całość „franczyzy” a tym samym, za możliwość porowadzenia swojego małego biznesu, jakim jest, umówmy się, każda bez wyjątku „szkoła jogi”. Bo uleganie bliżej niesprecyzowanej mana utalentowanego pajaca, to nie tylko jakieś tam sobie kompensowanie emocjonalnych deficytów, lecz nad wyraz całkiem konkretna „inwestycja w siebie”, czyli budowa mojej własnej unikalnej jogicznej marki mającej kiełkować w cieniu wielkiego szyldu, w tym akurat przypadku, szyldu monstrualnie idiotycznego Bikrama. Bo nie tylko McDonald's ma swojego pajaca, pajacem jest sam pan Bikram.

I co z nami będzie, zapytacie? Nic nie będzie. Bikram, Michel i im podobni mają się w najlepsze. Kiedy ofiary zaczynają się skarżyć i oskarżać, wystarczy zmienić ryzykowną prawnie lokalizację na bezpieczniejszą. Tajlandia, Meksyk, Hiszpania, Hawaje? Optymalizacja” nie ważne gdzie - popyt jest, biznes będzie się kręcił.

Namaste!

No comments :

Post a Comment