Matthias Steingass
Cechą charakterystyczną ery informacyjnej w której żyjemy jest fakt, że właściwie bez względu na miejsce gdzie akurat przyszło nam funkcjonować na jawie, nasza uwaga wystawiona jest na przemożne oddziaływanie mediów. Łączny, przeciętny czas korzystania z mediów to osiem godzin dziennie - w Europie i USA samo korzystanie z telewizji to ogólnie około cztery godziny dziennie. Reklamy znajdują się dosłownie wszędzie tam gdzie docierają nasze zmysły, a treści na które jesteśmy wystawieni poprzez ten nieustanny strumień nie wydają się być przepływem informacji, który przetwarzamy świadomie, lecz stają się strumieniem w którym żyjemy, wypełnionym po brzegi przynętami dla naszej uwagi. Nie interesują mnie tutaj promowane produkty, reklamy i nowinki przewalające się w tym miszmaszu, lecz wartości którymi karmią nas liczne media. Przykładowo, chodzi mi o definicję piękna wpisywaną w konsumenta poprzez ten nieprzerwany strumień (co akurat zalicza się do bardziej znanych przykładów), ale co, powiedzmy, z kwestią wartości moralnych, czego na przykład oczekiwać od życia, jakie cele osiągać i jak je osiągać; jaki jest właściwy i poprawny rodzaj relacji z moim partnerem, sąsiadami, kolegami, konkurentami lub kimś nieprzyjaznym czy nienawistnym? Pytaniem pozostaje również to, w jaki sposób ten nieprzerwany strumień medialnych informacji wpływa na naszą świadomość na bardziej podstawowych poziomach? Czy zmienia to naszą zdolność do głębokiego myślenia, zakres naszej uwagi i jaki ma to wpływ na poziomie synaptogenetycznym (rozwój neuronalny w dzieciństwie) – na dziecko niespełna dwu lub trzyletnie wystawione na ten nigdy nieusypiający, maniakalnie kolorowy wir, ruszający się, zmieniający, szepczący, magicznie wywołujący owo chcę-wszystko-i-chcę-tego-teraz? Kiedy widzi się małe dzieci siedzące przed telewizorem, to wie się na czym polega zawładnięcie uwagi.
Moje pytanie brzmi następująco, czy medytacja może być - prawdopodobnie pośród innych praktyk - formą kontrolowania uwagi? Jeżeli tak, to w jaki sposób może przeciwdziałać owemu zawładnięciu uwagi?
Z mojej perspektywy sytuacja wydaje się dość niepokojąca. To nie jest tylko tak, że uwaga zostaje zawładnięta a człowiek manipulowany jest na fundamentalnym poziomie jego istnienia, ale że uwaga jest rzadkim zasobem, o który toczy się walka, i że my jako żywe istoty jesteśmy wytwórcami tego surowca wokół którego kręci się nasze społeczeństwo w dobie ery informacyjnej. To nie jest jakaś paranoidalna fantazja o Matrixsie w jakim mielibyśmy żyć (przy okazji, ten film stanowi fałszywą metaforę - z tą tabletką, którą Morpheus daje Neo, aby ten zobaczył prawdziwą rzeczywistość). To istotny kazus do rozstrzygnięcia, mianowicie, jak wytwarzane są pewne formy rzeczywistości i normy społeczne oraz jak te rzeczywistości i normy, które powołujemy do życia niszczą podstawowe i nieodzowne formy współdziałania.
Francuski filozof Bernard Stiegler analizuje dogłębnie tę sytuację w swojej książce pt. „Taking Care of Youth and the Generations” (W trosce o młodzież i pokolenia). We wprowadzeniu cytuje Primo Leviego: „Sprzeciwianie się uprzedmiotawianiu istot ludzkich jest walką z całkowitym upokorzeniem i demoralizacją prowadzącymi wprost ku duchowej ruinie”. Niedostateczne zrozumienie techniczności naszej kultury prowadzi do pojmowania człowieka jako kolejnej rzeczy a wraz z tym, do niszczenia duchowości – lub ujmując to bardziej adekwatnie, do obecnej sytuacji, w której duchowość staje się również towarem.
Czy w tej sytuacji medytacja może coś zaradzić? Jeżeli ktoś uczył się medytacji w kontekście buddyjskim to pomyśli pewnie, że należałoby skierować to pytanie ku samemu buddyzmowi. Czy buddyzm jest w stanie dostrzec ów problem wiążący się z uwagą będącą surowcem, który wytwarzany jest przez ludzi traktowanych jak przedmioty? Buddyzm deklaruje, że jest soteriologicznym systemem rozwiązywania problemów, systemem który prześwietlił ludzką kondycję na wylot. Kiedy widzi się to w ten sposób, to rzeczywiście może wydawać się, że buddyzm podsuwa tutaj rozwiązania a medytacja jest tego rozwiązania częścią.
Ale czy aby na pewno? Czy medytacja jest podzbiorem buddyzmu? Nie wydaje mi się. W pewnym sensie powiedziałbym, że jest wręcz odwrotnie: buddyzm jest podzbiorem medytacji. Buddyzm jest wieloaspektowym patchworkiem składającym się z teorii umysłu, norm społecznego postępowania, sensu istnienia, spekulacji o egzystencjalnych „skąd i dokąd”. Jako taki, jest tylko kolejną kulturowo zabarwioną odpowiedzią na pytanie, z którym małpa, będąca świadomą swojej własnej śmiertelności musi się konfrontować. W przeciwieństwie do buddyzmu, medytacja jest dla tej małpy czymś danym niejako z góry. Jest to dar życia – lub spoglądając z perspektywy teorii ewolucji, jest to rozwinięta zdolność bycia obecnym z reprezentacjami części środowiska w trybie teraźniejszym, w czasie kiedy reprezentacyjny system-teraźniejszość sam dla siebie jest transparentny.
Ale czy aby na pewno? Czy medytacja jest podzbiorem buddyzmu? Nie wydaje mi się. W pewnym sensie powiedziałbym, że jest wręcz odwrotnie: buddyzm jest podzbiorem medytacji. Buddyzm jest wieloaspektowym patchworkiem składającym się z teorii umysłu, norm społecznego postępowania, sensu istnienia, spekulacji o egzystencjalnych „skąd i dokąd”. Jako taki, jest tylko kolejną kulturowo zabarwioną odpowiedzią na pytanie, z którym małpa, będąca świadomą swojej własnej śmiertelności musi się konfrontować. W przeciwieństwie do buddyzmu, medytacja jest dla tej małpy czymś danym niejako z góry. Jest to dar życia – lub spoglądając z perspektywy teorii ewolucji, jest to rozwinięta zdolność bycia obecnym z reprezentacjami części środowiska w trybie teraźniejszym, w czasie kiedy reprezentacyjny system-teraźniejszość sam dla siebie jest transparentny.
Buddyzm w tym kontekście przypomina wiele innych znanych, nieznanych, dawno zapomnianych i dopiero mających się pojawić w rozwoju kultury zdarzeń, inwencji, innowacji i twórczych rozwiązań homo sapiens i jest tylko jedną z odpowiedzi, która musi konkurować ze wszystkimi pozostałymi odpowiedziami. W żaden sposób nie jest to odpowiedź lepsza, i jak to ukazuje powstający niebuddyzm, buddyzm najprawdopodobniej tkwi w zapętlonej definicji rzeczywistości i udziela odpowiedzi w kontekście tej zdefiniowanej/skonstruowanej rzeczywistości nie będąc świadomym aktu definiowania, i raczej wymyśla pewną rzeczywistość, jednocześnie zastrzegając, że ta definicja/konstrukcja jest najlepszą i ostateczną odpowiedzią. Buddyzm jest nieświadomy faktu, że sam jest aktem reprezentacji. Myślę, że niemożność dostrzeżenia tego powodowana jest po części transparentnością świadomości, tym, że świadomość jest wyspą teraźniejszości, wyspą, która nie może ujrzeć (lub dostrzega tylko w pewnym ograniczonym stopniu) swoich fundamentalnych struktur – struktur które, jeżeli chodzi o wartości moralne, są po części a być może nawet w dużej części, konstruowane przez przechwytujące uwagę gałęzie przemysłu kultury [media, marketing, itd.]. Zatem, buddyzm będąc nieświadomym tej sytuacji oraz sam będąc produktem sprzedawanym konsumentom, staje się częścią problemu, a nie rozwiązaniem. Co więcej, buddyzm a raczej x-buddyzm, w rozumieniu niebuddyjskim, niejako z definicji niezdolny jest do uczynienia czegokolwiek w kwestii sytuacji społecznej, w której człowiek staje się surowcem wzbogaconym o uwagę będącą najistotniejszym narządem poddawanym eksploatacji. Oglądany z tej perspektywy „The Dalai Lama at the Cooking Show“ (Dalajlama w programie kulinarnym) jest doskonałym przykładem tego, jak buddyzm wykorzystywany jest do eksploatowania konsumenckiej uwagi.
Zatem medytacja, jako podzbiór x-buddyzmu, w logiczny sposób niezdolna jest do dostrzeżenia czegoś więcej niż tylko to, czego dostarczyć mogą ideologiczne ramy i tło samego x-buddyzmu.
Natomiast, medytacja pojmowana jako naturalna zdolność świadomości do introspekcji, do szukania granic introspekcji i myślenia o reprezentacjach, jako reprezentacjach, jest częścią uświadamiania sobie możliwości oraz ograniczeń świadomości.
Medytacja widziana w ten sposób musi uwzględniać i analizować buddyjskie postulaty dotyczące medytacji, jak również obiekty wchodzące w zakres jej badania. Przykładowo, w buddyzmie tybetańskim, tak zwany świetlisty lub przypominający przestrzeń umysł lub jeszcze inaczej, umysł sam w sobie, widziany jest jako byt nieśmiertelny. Czy to twierdzenie jest do obronienia? W świetle tego co dziś wiemy, wrażenie nieśmiertelności może być zwyczajnie niewłaściwą interpretacją transparentności świadomości. Jeżeli faktycznie świadomość jest ograniczona w swojej zdolności widzenia własnych fundamentalnych struktur, to jeśli staje się wystarczająco wyciszona ale jednocześnie pozostaje czujna, aby kontemplować samą siebie, wtedy istnieje duże prawdopodobieństwo, że może traktować tę pozornie niezrodzoną, nieśmiertelną, krystalicznie czystą niczym niebo przestrzeń, jako coś wiecznego – a to zwyczajnie dlatego, ponieważ nie może dostrzec śmiertelności swojej fundamentalnej struktury.
Co więcej, podczas gdy pewne formy medytacji mogą wywierać pozytywny wpływ na zdrowie, relacje, na socjalizację, itd. i chociaż może to wynikać z przyswajania sobie umiejętności zrywania z kompulsywnymi zachowaniami, to z drugiej strony, w tej klarownej i chłodnej studni spokojnego trwania nie istnieje żadne źródło wiedzy. Budda siedząc pod drzewem bodhi z pewnością nie zdobył wiedzy na temat fizyki kwantowej. Jeżeli siedzenie z uspokojoną świadomością, w stanie zrelaksowanej dysocjacji jest wartościowe, to tylko jako fundament wiedzy, na zasadzie fenomenalnego modelu jaźni Thomasa Metzingera, a nie wiedzy jako takiej lub jako kanału, który prowadzi gdzieś do wiedzy pojmowanej w sposób mistyczny, pomijający proces zwykłego uczenia się. Prawdopodobnie istotnym jest tutaj sam kierunek. Zagłębianie się dalej jest niemożliwe. Całkowicie czysta świadomość [bare attention] jest niewidoczną betonową ścianą, którą przeniknąć może tylko głęboki sen i śmierć – w tym sensie, że dalej model jaźni już nie istnieje, jest on nie do pomyślenia. Natomiast w kierunku przeciwnym umysł rozwija się w postaci niezliczonej ilości strategii powodowanych potrzebą zadawania pytań.
Zatem odpowiedź na początkowe pytanie zdaje się być następująca: Tak, medytacja może być podstawą dla lepszego życia, jeśli chodzi o zdrowie i socjalizację, lecz jeżeli świadomość jest transparentna dla siebie samej, to nie może sama z siebie zgromadzić wiedzy o sobie samej. Jak mówi Thomas Metzinger: „Ze struktury naszego własnego wewnętrznego doświadczenia twierdzenia o wiedzy nie są możliwe do wydedukowania”. Wraz z tą konkluzją można by powiedzieć, że sama medytacja nie może nam pomóc dostrzec problematycznej sytuacji zarysowanej powyżej.
Posiada to dalekosiężne konsekwencje nie tylko w kwestii wiecznego buddyjskiego umysłu, lecz również w kwestii naszych własnych społecznie uwarunkowanych struktur charakteru. Jeżeli chcemy się stać lepszymi istotami, bardziej tolerancyjnymi, politycznie świadomymi, moralnie dojrzałymi, mniej uzależnionymi od namiastek życia pełnego obietnic na lepsze jutro, które nigdy nie nadchodzi i jeżeli jednocześnie zmuszeni jesteśmy do poddania w wątpliwość to, że zdolność do introspekcji ujawnia siły kształtujące nasz system wartości, wtedy pojawia się ważne pytanie dotyczące tego, w jaki sposób oceniamy jakość naszej wiedzy? Myślę, że niebuddyzm próbuje udzielić na to odpowiedzi.
Medytacja pojmowana jako zrelaksowana i spokojna forma dysocjacji od treści może się do tego przyczynić, jeżeli tylko stworzy wyciszoną podstawę, w obrębie której poszukiwanie nie będzie wchodzeniem coraz bardziej wgłąb, lecz będzie wychodzeniem na zewnątrz ku innemu. W przypadku problematycznej sytuacji przedstawianej przez Bernarda Stieglera, ten inny jest w niebezpieczeństwie zniknięcia. On lub ona, istota z którą żyjemy, znika za zasłoną dymną fałszywej socjalizacji. Znika – i to jest główny punkt – ponieważ tracimy kontrolę nad naszą własną uwagą. Sytuacja w której się znajdujemy, jest sytuacją, gdzie nasza uwaga jest towarem, który faktycznie liczy się jako paliwo dla gospodarki. Choć nie jest to towar, którym fizycznie handluje się na giełdzie, to ma on zasadnicze znaczenie dla rynku, a jednocześnie znajduje się w samym sercu naszej istoty i tym samym jest podstawą umożliwiającą nam bycie z innym człowiekiem. Kiedy więc włączamy telewizor, wtedy film fabularnym, serial, program reality-TV, program o gotowaniu z goszczącym w nim szamanem celebrytą, staje się niczym więcej jak tylko narzędziem do maksymalnego koncentrowania naszej uwagi w czasie kiedy pokazywana jest następna reklama. Tym co telewizja sprzedaje firmie reklamowej a dalej producentowi wiecznego błogostanu i szczęścia, jest nasza uwaga. To czas naszego mózgu - dosłownie - jest tym, czym się handluje. Czas naszego mózgu.
W pewnym sensie cena za minutę płacona za reklamę jest rynkową wyceną uwagi. Oto jedna z definiujących cech społeczeństwa kontroli. Jego głównym towarem jest uwaga. Jeżeli ktoś nie słyszał tego terminu, powinien go odróżnić od „społeczeństwa nadzoru”. To ostatnie jest w pełnym rozkwicie, w szczególności po 9/11. Z jednej strony skanowanie danych i gromadzenie ich za pomocą każdej dostępnej metody, z drugiej zaś, ochrona danych, prywatność, walka o prawo do anonimowości, a w końcu walka pomiędzy tymi dwoma skrajnościami. Społeczeństwo kontroli jest o wiele mniej dyskutowanym tematem. Z definicji jest ono o wiele trudniejsze do zauważenia, ponieważ jest to byt, który kontroluje jednostkę poprzez doprowadzenie jej do punktu, w którym z chęcią i radością aprobuje normy dominujące w społeczeństwie. Jest to rodzaj kontroli, który nie jest doświadczany jako kontrola. Termin ten wywodzi się od Gilles Deleuze'a, który ukuł to określenie ponad dwadzieścia lat temu w zadziwiająco dalekowzrocznym tekście zatytułowanym „Post-scriptum sur les sociétés du contrôle“. W tym krótkim tekście Deleuze rozwija analizę historyczną Foucault dotyczącą społeczeństwa zdyscyplinowanego oraz społeczeństwa suwerenności. To ostatnie, będąc najstarszą formą społeczeństwa, jest typowe dla państwa feudalnego, w którym suweren posiada pełnię władzy nad życiem i śmiercią jednostki. W Europie za panowania Napoleona forma ta przekształciła się w społeczeństwo zdyscyplinowane. Z kolei to społeczeństwo jest formą organizacji, w której jednostka poddawana jest dyscyplinie poprzez rodzinę, szkołę, koszary, fabrykę, itd. Wysoce hierarchiczny model jest tutaj czymś typowym. Natomiast następujące po nim społeczeństwo kontroli, w którym żyjemy obecnie, które zaczęło rozwijać się z impetem od czasów drugiej wojny światowej, a szczególnie, od głośnych lat sześćdziesiątych, jest w porównaniu z tym poprzednim stosunkowo płaskie hierarchicznie. Kolejną wyróżniającą je cechą jest fakt, że to (informacyjne) społeczeństwo przenosi swój główny akcent z miejsca pracy na zdolności umysłu (brainpower), gdzie eksploatacja koncentruje się na uwadze, która jest produktem mózgu. Można by powiedzieć, że konsument jest nowym proletariuszem i że teraz nie eksploatuje się jego siły roboczej, lecz uwagę.
Analiza Bernarda Stieglera przedstawia szczegółowo to, że sposób w jaki uwaga obywatela jest przechwytywana i wymuszana, niszczy możliwość indywiduacji a wraz z tym odpowiedzialność na każdej płaszczyźnie społecznej – od tej najbardziej podstawowej, czyli miłości dwojga, tego „atomu ponadjednostkowej uniwersalności, będącego pierwszym etapem wkraczania jednostki w najbliższe nieznane” (Badiou), do najbardziej ogólnej, czyli kwestii wiążącej się z tym, jak potoczą się losy całej cywilizacji. Ale społeczeństwo kontroli - nie jako byt kontrolowany przez sekretną organizację Oświeconych lub tajną rządową agendę, lecz jako instytucja autopoietyczna - pozostaje na to głuche. Z powodu charakterystyki swojej istoty nie posiada możliwości gromadzenia wiedzy o samym sobie za pomocą narzędzi zwykłej introspekcji. Co za tym idzie, jeżeli chce się zrozumieć społeczne fundamenty naszej nieodpowiedzialności, naszej moralnej porażki, to nie wystarczy usiąść i ćwiczyć się w medytacji. Medytacja jako forma kontroli uwagi, od i dla jednostki, może być częścią rozwiązania, ale tylko wtedy, kiedy towarzyszy jej uczenie się i poszerzanie horyzontu wiedzy, która dąży w nieznanych kierunkach i nie jest redagowana przez instytucje skupione przede wszystkim na wspieraniu samych siebie, miast angażować się w prawdziwą, ryzykowną interakcję.
W tym kontekście, pragnąłbym zdefiniować medytację jako narzędzie odzyskiwania kontroli nad własną uwagą. W uwolnionej przestrzeni powstałej wskutek takiego działania, musi z kolei rozwijać się przyswajanie wiedzy. Sama wolna przestrzeń nie wystarcza i może, jak każdy farmakon, stać się trująca. Oczyszczona przestrzeń wnętrza, jako rezultat medytacji, może być rozumiana tylko jako podstawa a nie cel ostateczny. Byłaby to więc podstawa, która wspierałaby obronę przed eksploatacją uwagi, jak również podstawa na której rozwijać mogłaby się nowa wiedza, wiedza starająca się zrozumieć sytuację w jakiej znajduje się człowiek mający do czynienia z technologią i przemysłem informacyjnym; wreszcie byłaby to podstawa zrozumienia wzajemnych związków tych sił z uwagą i odpowiedzialnością. Medytacja jako oczyszczanie staje się bronią chroniącą przed pasożytniczymi siłami eksploatującymi uwagę - i chroni oraz wspiera myślenie, jako pierwotną umiejętność homo sapiens.
ŹRÓDŁO: Speculative Non-Buddhism
No comments :
Post a Comment