Donald S. Lopez
Zgodnie
z doktryną buddyjską, na każdy historyczny okres przypadać może
tylko jeden budda. Nowy budda pojawia się na świecie wtedy tylko,
kiedy nauki poprzedniego buddy zostały całkowicie zapomniane, kiedy
nie pozostało już po nim żadnych śladów, czy to pism, posągów,
ruin pagód czy nawet haseł w słownikach. Ponieważ nauki Buddy
Gautamy, historycznego Buddy – to znaczy, naszego Buddy – nadal
są na świecie obecne, dlatego nie potrzebujemy nowego Buddy. Ale w
XIX wieku, niespodziewanie pojawił się na świecie nowy budda,
budda którego nie zapowiadały żadne proroctwa. Mówi się, że to
czego nauczał jest zgodne z nowoczesną nauką, dlatego nazywam go
Naukowym Buddą.
Dziś,
Naukowy Budda często mylony jest z Buddą Gautamą, historycznym
Buddą, prawdziwym Buddą. Jednak oni nie są tacy sami. To mylne
utożsamianie niesie ze sobą specyficzne konsekwencje dla tych,
którzy pragną zrozumieć oraz praktykować nauki Buddy Gautamy.
Jakieś
dwa i pół tysiąca lat po tym kiedy żył historyczny Budda,
następujący cytat przypisany został Albertowi Einsteinowi:
„Religia przyszłości będzie religią kosmiczną. Powinna ona
przekraczać koncepcję Boga osobowego oraz unikać dogmatów i
teologii. Zawierając w sobie zarówno to, co naturalne, jak i to, co
duchowe, powinna oprzeć się na poczuciu religijności wyrastającym
z doświadczania wszelkich rzeczy naturalnych i duchowych jako pełnej
znaczenia jedności. Jeżeli istnieje w ogóle religia, która może
sprostać wymaganiom współczesnej nauki, to jest nią buddyzm”.
Wypowiedzi tej nie sposób odnaleźć w którymkolwiek z pism
Einsteina. Ale jest w buddyzmie coś, jest coś w Buddzie, co
przyczyniło się do tego, że słowa te jednak Einsteinowi
przypisano. A od czasu kiedy Einstein tych słów nie wypowiedział,
oznaki głębokich związków pomiędzy buddyzmem i nauką nie
przestały pojawiać się aż po dziś dzień. Każdego miesiąca,
publikacje takie jak The New York Times i The Washington
Post, przytaczają raporty
poświęcone klinicznym badaniom ustalającym stopień pokrewieństwa
między buddyzmem i nauką - neuronauką w szczególności.
Wyobrażałem
sobie kiedyś, że zapewnienia o zgodności buddyzmu i nauki miały
swoje źródło w latach 60-tych minionego wieku i po raz pierwszy
pojawiły się w popkulturze dzięki bestsellerowi Fritjofa Capry,
pt. Tao fizyki. I faktycznie,
ich źródłem były lata 60-te, ale nie XX wieku. Wypowiedzi o
zgodności buddyzmu i nauki pojawiały się już w latach 60-tych XIX
wieku – w Europie i Ameryce w czasach wiktoriańskich, kiedy
buddyzm stał się modny w kręgach intelektualnych, i jednocześnie
w Azji, gdzie buddyjscy myśliciele bronili się przed atakami ze
strony chrześcijańskich misjonarzy. Zatem, aby zrozumieć znaczenie
dzisiejszej zgodności buddyzmu i nauki, koniecznym jest zrozumieć
to, co oznaczała ona półtora wieku temu.
Ironią
losu wydaje się być to, że buddyści zetknęli się z nauką
prawdopodobnie pod postacią chrześcijaństwa. Atakując buddyzm
misjonarze, począwszy od Francisa Xaviera w XVI wiecznej Japonii, po
Spence'a Hardy'ego na Sri Lance w XIX wieku, głosili chrześcijaństwo
jako coś lepszego od buddyzmu, ponieważ jak twierdzili, posiadało
ono naukową wiedzę szczegółowo opisującą świat, coś czego
buddyzmowi brakowało. Zatem dla misjonarzy, nauka nie była
przeciwniczką religii, a przynajmniej prawdziwej religii, lecz jej
sprzymierzeńcem. Nauka służyła więc misjonarzom jako narzędzie
oraz jako powód do nawracania. Później, nauka przedstawiana była
w bardziej ogólnym ujęciu, jako wytwór „cywilizacji
europejskiej”, jako coś co ta cywilizacja rozpowszechniała na
całym świecie. Środkiem umożliwiającym tą popularyzację był
kolonializm.
Wysiłki
XIX i XX wiecznych buddyjskich elit, czynione po to, aby
przeciwstawić się tym tezom i aby dowieść, że jest wprost
przeciwnie, że to właśnie buddyzm jest prawdziwie naukową religią
(argument, który ostatecznie według nich zwyciężył) były
bezpośrednią reakcją na chrześcijańskie ataki. W pewnym sensie,
buddyści wyrwali broń nauki z rąk chrześcijan i skierowali ją
przeciwko nim. Nauka okazała się dla buddystów bronią idealną.
Umożliwiła przeciwstawienie się zarówno zarzutom misjonarzy, że
buddyzm był przesądem oraz bałwochwalstwem, jak i twierdzeniom
kolonialistów, że Azjaci mieli skłonność do fantastycznych
umysłowych odlotów i bezsensownych rytuałów cielesnych. Buddyści
argumentowali, że to nie chrześcijaństwo lecz buddyzm faktycznie
był religią naukową, religią najlepiej przystosowaną do
nowoczesności, nie tylko w Azji, lecz na całym świecie. Buddyzm
stał się przeciwieństwem chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo ma
Boga stwórcę a buddyzm Boga nie posiada; chrześcijaństwo posiada
wiarę, buddyzm z kolei ma rozum; Chrystus jest pochodzenia boskiego,
Budda jest człowiekiem. To właśnie ten człowiek, ten Azjata, ten
Budda jest tym, który ponad dwa tysiące lat temu wiedział to, co
Europejczycy dopiero teraz zaczęli odkrywać.
Niektórzy
posunęli się nawet dalej i głosili, że buddyzm wcale nie jet
religią, lecz sam jest nauką, nauką o umyśle. Implikacje tego
rodzaju twierdzeń stały się oczywiste w świetle wiktoriańskich
teorii ewolucji społecznej, które przedstawiały rasę ludzką,
jako rozwijającą się od etapu prymitywnych zabobonów, poprzez
religię, aż do nauki. Rozumiany jako nauka, buddyzm – kiedyś
oskarżany jako prymitywne zabobony, zarówno przez europejskich i
amerykańskich misjonarzy, ale też przez azjatyckich modernistów –
zdołał odbić się z najniższego poziomu na tej ewolucyjnej skali
i wylądować na jej szczycie, pomijając całkowicie problematyczną
kategorię religii.
Aby
Budda mógł być identyfikowany jako starożytny mędrzec w pełni
dostrojony do odkryć współczesnej nauki, należało przekształcić
go już na starcie w postać, która różniła się na wiele sposobów od
Buddy, który przez stulecia czczony był przez buddystów w całej
Azji. Dla europejskich misjonarzy i podróżników, którzy po raz
pierwszy natknęli się na Buddę, był on tylko jednym z wielu
bożków, bożkiem znanym pod wieloma imionami. Dopiero pod koniec
XVII wieku uznano, że mnogość posągów spotykanych w Syjamie,
Kataju, Japonii oraz na Cejlonie - każdy noszący inną nazwę -
wszystkie z nich przedstawiały tego samego boga. A dopiero nie
wcześniej niż początkiem XIX wieku ustalono z całą pewnością,
że bóg ten był człowiekiem i że człowiek ten urodził się w
Indiach. Do tego czasu, buddyzm był religią niemalże wymarłą w
Indiach, i europejscy uczeni, z których wielu nigdy nie postawiło stopy w Azji, stworzyli nowego Buddę, Buddę spreparowanego na
podstawie manuskryptów. Był to również czas poszukiwania
historycznego Jezusa. Europejscy filologowie wyruszyli na własne
poszukiwania historycznego Buddy i zdawało się, że go znaleźli.
Budda ten przedstawiany został jako książę, który wyrzekł się
swojego tronu, który głosił prawdę wszystkim, którzy go
słuchali, bez względu na ich status społeczny, który zalecał
życie skupione na moralnym doskonaleniu się, w którym nie było
potrzeby Boga. Taki zbawca był szczególnie atrakcyjny dla
Europejczyków i Amerykanów w drugiej połowie XIX wieku,
atrakcyjność ta była jeszcze spotęgowana faktem, że w
przeciwieństwie do Jezusa, Budda nie był Żydem, lecz Aryjczykiem.
To ten Budda, nieznany w Azji aż do XIX wieku, miał się stać
Buddą, którego znamy dzisiaj, czy Naukowym
Buddą.
W
trakcie długiej historii dyskursu buddyzmu i nauki, to co rozumiano
poprzez buddyzm oraz to co postrzegano jako jego cele, ulegało
zmianie. Początkowo buddyzm był buddyzmem pierwotnym głoszonym
przez europejskich orientalistów, buddyzmem, który wówczas
utożsamiany był z tradycjami Therawady z Sri Lanki oraz
południowo-wschodniej Azji albo przynajmniej z ich kanonem
palijskim. W okresie po drugiej wojnie światowej, buddyzm stał się
zen, szczególnie tym zen prezentowanym przez D. T. Suzuki'ego. W
okresie lat 60-tych oraz 70-tych XX wieku, buddyzm był często
filozofią madhjamaki Nagardżuny i doktrynami pustki. W ciągu
ubiegłych dwóch dekad, buddyzm będący w dialogu z nauką był w
przeważającej części buddyzmem tybetańskim, formą buddyzmu,
która jeszcze sto lat temu uważana było za formę tak
zdegenerowaną, że nie zasługiwała na miano buddyzmu, i którą w
zamian nazywano lamaizmem. Sto lat później, postać znana kiedyś
Europejczykom jako Wielki Lama Lhasy, przez tak długo otoczona mgłą
tajemnicy, przewodniczy teraz corocznym seminariom z udziałem
czołowych naukowców świata.
Określenie
„nauka” również uległo zmianie. Chociaż fizyka kwantowa i
kosmologia nadal przyciągają dziś uwagę w pewnych kręgach,
największa energia kierowana jest ku neuronauce a konkretnie ku
badaniom nad medytacją. Twierdzenia wysuwane na tej płaszczyźnie
różnią się jakościowo od tych twierdzeń, jakoby Budda rozumiał
teorię względności. Wraz z ostatnim przełomem wieków, medytacja
stała się punktem centralnym dyskursu buddyzmu i nauki.
Przeprowadzane są eksperymenty, zaczęto zbierać dane, informacje
te są szeroko interpretowane przez różnych naukowców, z których
jedni widzą w nich więcej niż inni. Ale jeśli formy buddyjskiej
medytacji przedstawiane są jako redukujące to coś, co dzisiaj
nazywamy „stresem”, to co - jeżeli cokolwiek - to oznacza? Czy
w takim razie buddyzm jest formą autoterapii? Czy buddyzm na swój
sposób zawsze był ruchem samodoskonalenia?
Przeprowadzano
badania nad medytacją, aby przetestować płynące z niej korzyści
jeśli chodzi o utratę nadwagi, zmniejszanie poziomu cholesterolu
oraz redukowanie nadużywania środków odurzających. Oznacza to, że
w badaniach tych medytacja traktowana jest jako terapia redukująca
stres. I faktycznie, jedną z form medytacji nad którą
przeprowadzano badania państwowe jest MBSR, Redukcja Stresu oparta
na Uważności, której celem jest wzbudzenie formy świadomości,
która skupia się na chwili obecnej, obserwuje „pojawiające się
doświadczenie z chwili na chwilę”.
Ale
czy redukcja stresu jest tradycyjnym celem buddyjskiej medytacji?
Nawet pobieżny rzut oka na jakikolwiek zestaw form buddyjskiej
medytacji sugeruje, że to nie jest jej cel. Weźmy przykładowo
jedną z najbardziej podstawowych nauk Nyingmy lub inaczej
„Starożytnej” sekty buddyzmu tybetańskiego, nazywane czterema
metodami odwracania umysłu od samsary (blo
ldog rnam bzhi).
Są one częścią tak zwanych praktyk wstępnych (sngon
’gro), medytacji, które muszą
zostać ukończone, aby móc otrzymać tantryczną inicjację. Różna
odmiany tych praktyk spotykane są wśród wszystkich czterech
większych sekt buddyzmu tybetańskiego.
Pierwsza
z nich, to medytacja nad rzadkością ludzkich narodzin: jak rzadkim
przypadkiem jest odrodzenie się w ludzkiej postaci, która - w
przeciwieństwie do wszystkich istot zamieszkujących sześć światów
odradzania się - umożliwia dostęp do nauk Buddy. Druga jest
medytacją nad pewnością śmierci i niepewnością jej nadejścia,
jest uzmysławianiem sobie tego, że z pewnością się umrze, a czas
śmierci jest całkowicie nieokreślony. Trzecia wstępna praktyka
jest medytowaniem nad funkcjonowaniem prawa karmy: jak negatywne
uczynki z przeszłości zawsze dojrzewają jako cierpienie i że w
trakcie niekończących się cyklów narodzin, każdy z nas popełnił
niezliczoną ilość zbrodni. Perspektywa wiecznego cierpienia
znajduje się tuż nieopodal. I czym jest? Czwarta medytacją nad
błędami samsary, jest szczegółowym wizualizowaniem tortur
w ośmiu gorących piekłach i ośmiu zimnych piekłach oraz w
czterech sąsiedzkich piekłach, jak również w innych pomniejszych
piekłach; strasznego głodu i pragnienia doświadczanego przez
duchy; cierpienia zwierząt, cierpienia ludzi, których tak dobrze
znamy a nawet cierpienia bogów. Bo w buddyzmie bogowie cierpią
również.
Celem
takiej medytacji jest to, że będzie się
traktowało życie w sposób, w jaki więzień traktuje swoje
więzienie, że będzie się usiłowało
uciec z tego świata z nagłością przypominającą sytuację kogoś,
komu zapaliły się włosy na głowie i ten ktoś usiłuje te płomienie zagasić.
Innymi słowy, cel takiej medytacji to wzbudzenie stresu.
Stres ten jest wynikiem głębokiego niezadowolenia ze świata.
Zamiast poszukiwać poczucia spokojnej satysfakcji z przeżywanego
doświadczenia, celem tej praktyki jest wytworzenie stanu umysłu,
który jest wysoce oceniający, i to tak oceniający, by móc
porównać ten świat do więzienia. Owo poczucie niezadowolenia
traktuje się jako niezbędny warunek wstępny dla postępu na
buddyjskiej ścieżce. Medytujący jest daleki od tego, aby stać
się kimś kto „nie ocenia” i jest instruowany aby osądzać
wszystkie przedmioty codziennego doświadczenia jako naznaczone
trzema skazami: nietrwałości, cierpienia i braku Ja.
Spełniwszy
ten warunek wstępny, buddysta wchodzi na ścieżkę zmierzającą,
nie ku redukcji stresu czy obniżenia poziomu cholesterolu, lecz aby
wykorzenić bardziej fundamentalne formy cierpienia. Zalicza się do
nich te, które zwie się cierpieniami „bólu"; w przypadku ludzi,
obejmują one narodziny, starzenie się, chorobę, śmierć, utratę
przyjaciół, niedostawanie tego czego się pragnie oraz dostawanie
tego czego się nie pragnie. A cierpienia „bólu" są tylko tymi
najbardziej jawnymi. Budda mówił także o czymś, co określał
cierpieniami „zmiany". Są to doznania przyjemności, które wskutek
swojej natury, ostatecznie zamienią się w ból. Twierdzi się
tutaj, że przyjemność i ból są fundamentalnie odmienne: że ból
pozostaje bólem jeżeli nie zrobi się czegoś aby go uśmierzyć,
podczas gdy przyjemność w naturalny sposób zamienia się w ból.
Najbardziej subtelna forma cierpienia pośród wszystkich to ta, której nieoświeceni są nieświadomi: nasze umysły i
ciała są tak uwarunkowane, że zawsze jesteśmy cierpiącymi
podmiotami w każdej nadchodzącej chwili.
Historia
buddyzmu i nauki pełna jest fałszywych podobieństw: doktryna karmy
przypomina teorię ewolucji, buddyjska opowieść o pochodzeniu
kosmosu przypomina teorię Wielkiego Wybuchu, doktryna pustki
przypomina fizykę kwantową. Immanuel Kant zauważył kiedyś, że
„odkąd ludzki rozum został zaczarowany przez niezliczone
przedmioty na przestrzeni wielu wieków, trudno mu zauważyć, że
dla każdej nowej rzeczy można znaleźć starą, która w jakiś
sposób ją przypomina”. Prawdziwe jest też to, że nasze umysły
konsekwentnie posługują się porównywaniem, aby porządkować
doświadczenie. Umiejętność porównywania może być ewolucyjną
adaptacją. Ale w przypadku buddyzmu i nauki, coś innego jeszcze
zdaje się odgrywać rolę.
Nie
chodzi o to, aby nie prowadzono neurologicznych badań nad medytacją.
Jest ona wirtuozerską praktyką par excellence tej tradycji,
w której od ponad dwóch tysiącleci jedni mnisi poświęcają się
praktykowaniu medytacji a drudzy jej teorii. Coś bez wątpienia
działo się w ich mózgach, bez względu na to jak było to
opisywane, i byłoby czymś fascynującym dowiedzieć się czy jest
to w jakiś sposób mierzalne. Lecz jednocześnie wielką stratą
byłoby, gdyby w procesie naukowych badań porzucono bogate
słownictwo i metaforyka buddyjskiej medytacji.
Często
twierdzi się, że czas w buddyzmie jest cykliczny, ale to nie
prawda. Światy pojawiają się i znikają, zgodnie z fazami
tworzenia, trwania, destrukcji i nicości. Istoty wędrują pośród
sześciu światów. Jednak czas postępuje naprzód i ma biec dotąd
aż zniknie, kiedy nastanie kres samej samsary. Wbrew
zamieszaniu jakie nas otacza, czas posuwa się naprzód.
Ten
kosmiczny porządek zaburzony został przez Naukowego Buddę. Pojawił
się on na świecie zanim nauki buddy naszego wieku, Buddy Gautamy,
uległy zapomnieniu, zanim osiągnęły one swój koniec. Naukowy
Budda nie był przewidziany przez poprzedniego buddę ani świat nie
oczekiwał jego przybycia. A jednak spełnił on pożyteczną rolę.
Narodził się w wyniku kolonialnego ujarzmienia Azji przez Europę.
Walczył dzielnie aby zdobyć dla buddyzmu miejsce pośród wielkich
religii świata, wskutek czego dzisiaj buddyzm jest powszechnie
szanowany za swoje wartości rozumu i niestosowania przemocy. Możemy
traktować Naukowego Buddę jako jedną z wielu „emanacji” Buddy,
który pojawił się na świecie, posługując się zręcznymi
środkami (upaya), aby nauczać prowizorycznej dharmy tych,
którzy chwilowo nie są zdolni zrozumieć prawdziwych nauk. W tym
celu, Naukowy Budda został pozbawiony wielu swoich magicznych
elementów, w wyniku czego jego dharma została odcięta od korzeni.
Medytacja, której nauczał była tylko czymś nazywanym
„uważnością”, była tylko anemiczną formą tej praktyki.
Nauczał redukcji stresu, czegoś czego nigdy nie nauczał żaden
budda w przeszłości, ponieważ dawni buddowie starali się wywołać
stres, aby zniszczyć samozadowolenie, aby doprowadzić nas do stanu
wiecznej redukcji stresu, tego stanu nazywanego nirwaną. Naukowy
Budda przekazał już swoją wersję dharmy i pora mu odejść w
nirwanę.
Naukowy
Budda jest anemiczną wersją buddy, który urodził się w Azji,
buddy, który wkroczył w nasz świat by go zniszczyć. Buddę tego
nie interesuje zgodność z nauką. Zatem związek buddyzmu z nauką
nie powinien być postrzegany jako różnica zdań tycząca się tego
kiedy i jak powstał wszechświat. Nie powinien być ten związek
widziany - by posłużyć się pamiętną frazą Stephena Jaya Goulda
- jako „nienakładające się magisteria”, gdzie nauka
zainteresowana jest faktami a religia moralnością. By zaś posłużyć
się terminologią buddyjską, nie powinien być widziany, jako dwie
prawdy, z nauką zainteresowaną prawdą konwencjonalną a buddyzmem
prawdą ostateczną. Buddyzm i nauka mają swoje własne narracje,
każde z nich posiada swoje telos. Jeśli starożytna religia,
taka jak buddyzm ma cokolwiek do zaoferowania nauce, to nie będzie
to powierzchowne potwierdzanie jej odkryć.
Jedna
z najsłynniejszych wypowiedzi w buddyjskiej literaturze pojawia się
w Diamentowej Sutrze, gdzie Budda zwraca się do mnicha
Subhuti'ego w następujących słowach:
W
tym względzie, Subhuti, temu, który wkroczył na ścieżkę
bodhisattwy powinna pojawić się następująca myśl: „Winienem
zaprowadzić wszystkie żyjące istoty ku ostatecznej zagładzie w
świecie zagłady bez podwalin. Lecz po tym, jak doprowadziłbym w
ten sposób wszystkie żyjące istoty do ostatecznej zagłady, żadna
żyjąca istota nie ulegałaby zagładzie". Dlaczego?
Jeśli, Subhuti, idea żyjącej istoty miałaby się przytrafić
bodhisattwie, idea duszy, idea osoby, nie powinien on nazywany być
bodhisattwą. Dlaczego? Dlatego ponieważ nie ma żadnej dharmy
zwanej „tym, który wkroczył na ścieżkę bodhisattwy”.
To
apelowanie aby nadal pamiętać Buddę, w taki sposób jak rozumiany był on na przestrzeni długiej historii buddyzmu w Azji,
nie ma sugerować, że odnalezienie Góry Sumeru za pomocą GPS jest
bardziej prawdopodobne niż możliwość odkrycie
Arki Noego. Nie chodzi o to aby twierdzić, że buddyjski opis świata
posiada taki sam status jak opis wynikający z najnowszych badań
naukowych (to znaczy, z tych opisów, które nie zostały jeszcze
zastąpione). Nie ma też na celu wysyłanie Buddy do jakiegoś
nieokreślonego „ostatecznego” świata, a zatrzymywania
wszystkiego innego w świecie „konwencjonalnym”. Celem tego apelu jest raczej to aby przypomnieć, że Budda, ten stary Budda a nie ten
Naukowy, rzucił radykalne wyzwanie sposobowi w jaki postrzegamy
świat, zarówno ten świat, który widziany był dwa tysiące lat
temu, jak i ten widziany dzisiaj. To czego nauczał niczym się nie
różni, nie jest alternatywą, jest wręcz odwrotnie. Nauczał, że
ścieżka, którą traktujemy jako ścieżkę mającą doprowadzić
nas do szczęścia, faktycznie prowadzi nas do nieszczęścia.
Nauczał, że to co uznajemy za prawdziwe, faktycznie jest fałszem.
Nauczał, że to co wyobrażamy sobie jako realne, faktycznie jest nierealne. Przypominanie sobie o tym od czasu do czasu, ma w sobie pewną wartość.
Aby
zrozumieć siebie samego oraz świat, jako jedynie proces, niezwykły
proces przyczynowo-skutkowy, nie opierający się na esencji, i aby jednocześnie ujrzeć wybawienie innych, tych, którzy
również nie istnieją, jako najwyższą formę ludzkiego dążenia
– oto wyzwanie, które rzuca nam ów fragment z Diamentowej Sutry.
Naukowa weryfikacja tego śmiałego przesłania zdaje się równie
odległa w czasie, jak sam stan buddy.
Źródło: Tricycle, WINTER 2012
No comments :
Post a Comment