W
ostatnim wpisie było o tym jak termin „oświecenie” - skądinąd
termin nie przypadkowo dobrany przez dziewiętnastowiecznych tłumaczy
literatury indyjskiej – po dziś dzień legitymizuje ideologiczną
indoktrynacją jakiej poddawani są masowo adepci różnorakich
„praktyk” pochodzących z tak zwanego „Wschodu”. Stąd w
tytule był „brainwashing”.
Jeśli ktoś chciałby się przekonać o
tym jakie są tej indoktrynacji konkretne efekty, to polecam uważne
– o tak! uważne - wysłuchanie rozmowy u Tomasza Stawiszyńskiego
w RDC. Ostatnio jego gośćmi było dwoje nauczycieli jogi, którzy
opowiadali o swoich doświadczeniach związanych z wieloletnim już
kroczeniem „ścieżką” - zatem jak sobie łatwo wyobrazić, obydwoje są doskonale uformowanymi podmiotami tejże
ideologicznej indoktrynacji. Obydwoje, przez skromność
wynikającą z ujarzmienia własnego „ego” - a jakże! - najpewniej nie
zgodziliby się na miano doskonale uformowanych podmiotów –
skromność taka jest przecież stałym elementem retoryki tejże
formacji ideologicznej, a także, nie zapominajmy, branży
działającej na prężnym rynku samopomocy. Niemniej jak na ironię, owa
rzeczona powściągliwość „ego”, nie przeszkadza takim osobom
na publiczne nagłaśnianie faktu, że ostatecznym celem ich
„ścieżki”, a może wielości „ścieżek”, którymi kroczą,
jest nic innego, jak właśnie „oświecenie”. I w tenże prosty sposób mem "oświecenie" staje się orężem reakcji. Jeśli ktoś ma wątpliwości co do rozmiarów megalomani,
obskurantyzmu i wbrew pozorom, tej specyficznej fiksacji na „ja” (wyrażającej się np. w braku jakichkolwiek odnośników do kwestii społeczno-politycznych),
jakie się za takimi szczerymi wyznaniami kryją, wystarczy posłuchać tych
dwoje brzuchomówców, którzy otwierając usta, pozwalają
bezwiednie aby w eter wydostawał się głos Tradycji, która jest
niczym innym, jak tylko mroczną zasłoną atawistycznej tęsknoty za
wzniesieniem się ponad status małpy homo
sapiens i ucieczką, bez szwanku, z
pustej rzeczywistości.