Jan
Hartman
Mędrcy
na miarę naszych czasów każą nam wszystko robić powoli i z
uwagą. Zwłaszcza latem. Mamy kontemplować, delektować się,
nigdzie się nie spiesząc. Żyć w stanie uważności, smakując
każdą chwilę. Seks ma być „tantryczny”, a jedzenie „slow”.
Ba, nawet biegać każą nam ostatnio powoli… Mamy wszak przede
wszystkim być! W całej intensywności naszego jestestwa
zagospodarowywać każdą chwilę i w każdej odnajdować całą
cudowność istnienia. Mamy się nią napawać, dziwować się jej i
zachwycać, a jednocześnie angażować w jakiejś wielkiej i
łagodnej otwartości na Byt. Synteza bierności i działania,
odczuwania i tworzenia. Nieustające szczytowanie ducha.
Każdą
chwilę weźmiemy na ostrze noża i w każdej, jak w kropli wody albo
czarodziejskiej kuli, zobaczymy cały świat, w jednej z jego
nieskończonych cudowności. Dzięki temu zamienimy upływający czas
w pochód wiecznotrwałych chwil (chwilo trwaj!), pokonując tym
własną skończoność. W nieskończoności wiecznie nowych
doświadczeń zespolimy się z nieskończonym Bytem, uchodząc
absurdalnym wyrokom czasu. Żyjąc pełnią przeżywania, głodni
życia, acz wolni od frustracji i wszelkich złych uczuć, wręcz
skazani będziemy na szczęście i spełnienie. Gdy zaś przyjdzie
chwila ostatnia, otworzymy ramiona ku śmierci, oddając się
mistycznemu „doświadczeniu umierania”. Uśmiech zachwytu
zastygnie na naszych ustach, a najbliżsi pochowają nas z lżejszym
sercem, pewni, że mieliśmy cudowne życie.
Życie
jak w Madrycie, chciałoby się rzec. Zaiste, pośród wszystkich
iluzji i kłamstw, którymi karmi nas filozofia od tysiącleci, ten
tani pseudoepikureizm lub pseudospinozyzm należy do
najbardziej przewrotnych. Ludzie łagodnego usposobienia, wrażliwi i
inteligentni, mają powody by dziwić się swojemu awansowi. Przecież
zawsze wydawało im się, że cześć i podziw należy się osobom
innego rodzaju: nie tym skoncentrowanym na sobie, lecz tym oddanym
jakiejś ważnej sprawie, cierpiącym raczej niż szczęśliwym,
pełnym niepokoju, który powoduje nimi w wielkich dziełach,
bynajmniej zaś niepogrążonym w estetyczno-mistycznym błogostanie.
Zacznijmy
od jedzenia. Skupianie się na czynności jedzenia, w gruncie rzeczy
całkowicie fizjologicznej i zmysłowej, jest po prostu niesmaczne.
Je się, żeby żyć. Delektowanie się potrawami nie przystoi
poważnemu człowiekowi. A gdy w dodatku na tych biesiadach spędza
się całe godziny, zakrawa to na gnuśność. Czy porządni ludzie
mają czas na pichcenie i smakoszostwo? I skąd mają na to
pieniądze? Człowiek czynu je co bądź, a jak dobrze zgłodnieje,
to i suchy chleb mu posmakuje. O slow sex powiedziałbym mniej
więcej to samo – cackanie się z sobą, i to na poziomie
cielesnym, nie uchodzi duchom szlachetnym i poważnym. Z miłością
ma to również niewiele wspólnego. Chyba że z miłością własną.
Wiem, wiem. Niejednego i niejedną już uraziłem i w ogóle sobie
nagrabiłem. Trudno. Filozof pod prąd płynie. Taka jego rola i dola.
Mimo to, miłośnicy uważności, dajcie mi chwilę i posłuchajcie
mnie z uwagą. Nie da się zatrzymać czasu i nie da się natężyć
ludzkiego istnienia w nadciągających jedna po drugiej Chwilach.
Obsesja wzmożenia własnego bytu jest jeszcze straszniejszym od lęku
i frustracji, które czynią z nas gorączkowych poszukiwaczy nie
wiadomo czego, umykających z każdego „teraz”, ni to ze strachu,
ni to z nadziei, bez wytchnienia. Nie można uciec od siebie do
samego siebie. Nie można zbudować sobie domu w świecie własnych
doświadczeń. Nie można umościć się w fotelu, w swoim
wewnętrznym życiu i cieszyć się nim jak widz w teatrze. W tym
fotelu zasiądzie potwór, który jeno podszywa się pod moje ja, i
będzie się nade mną znęcać. Życie to nie teatr, moje ja nie
wiadomo, gdzie jest, lecz na pewno nie jest w żadnym „miejscu”,
a moje wnętrze to mroczny las, nie zaś „przyjazna przestrzeń”,
w której mogę bezpiecznie osiąść, by oglądać sobie życie
niczym „kino domowe” i kontrolować je pilotem.
Ciekawe,
że z bożej łaski współcześni epikurejczycy, tak oddani sztuce
życia afirmującej czas teraźniejszy, z lubością powtarzają
sobie ów artykuł nowej drobnomieszczańskiej wiary, głoszący, że
„ważne są tylko te chwile, których jeszcze nie znamy”. Czy nie
widzą sprzeczności? Nie widzą, ponieważ jest nazbyt straszną
prawdą o nich samych. Nienawidząc swego życia, czekają na
przyszłe „chwile”, niepomni, że gdy te nadejdą, zostaną tak
samo wzgardzone jak wszystko, co już było w ich zanegowanym życiu
i zanegowanym, zgniecionym ja. Ucieczka ku przyszłej teraźniejszości
jest zdradą samego siebie. Miłość własna podpowiada jednak coś
przeciwnego: kochaj każdą chwilę życia, bo to Ty w niej jesteś.
Oto żałosna szamotania współczesnego filistra.
O
ślepe dzieci Epikura! Lekarstwem na wasze cierpienie nie jest
zapatrzenie ani zapomnienie o sobie. Ani miłość własna, ani
zachwyt nad światem. Ani tworzenie, ani rozkoszowanie się. Ani
praca, ani sztuka. Wszystkie te rzeczy mają swój czas i przyjdą,
gdy nadejdzie ich pora. Nie da się przywołać kairos, chwili
stosownej. Zapomnijcie, a będzie, co ma być. Na nic nie czekajcie.
Każdy z nas musi swe życie zmarnować i przez śmierć oddać
sprawiedliwość władzy czasu nad urojeniem, którym jest
egzystencja mojego ja. Tylko śmierć jest do końca moja i tylko ona
jest doskonała. Ona jest moim fundamentem i ubezpieczeniem. Nigdy
nie jest tak źle ani dobrze, żeby nie można było umrzeć. Nie
jest sztuką być w miarę szczęśliwym. Sztuką jest wytrwać w
swoim losie i dobrze swoje życie przecierpieć. I umrzeć godnym
litości. A szczęśliwym nic się od nas nie należy.
Źródło:
Polityka
Bardzo inspirujący artykuł. Pozdrawiam !
ReplyDeleteBardzo ciekawie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
ReplyDeleteAkurat od cytowania Hartmana to bym się wstrzymał, bo ten człowiek jest głęboko skompromitowany, nieetyczny i w różnego rodzaju sporach wielokrotnie stawał po zdecydowanie złej stronie. Nie ma co sobie kogoś takiego brać za autorytet.
ReplyDelete