Buddha Caffe aut. Keiner Wahr |
Oto
moja odpowiedź:
Piotrek,
ale powiedz dlaczego właściwie nauki głównego protagonisty
buddyjskiej literatury, Buddy, miałyby być jeszcze atrakcyjne dla
nas, ludzi XXI wieku? Dlaczego w naszym ponowoczesnym świecie,
blisko 350 lat po wydaniu Etyki Spinozy, mielibyśmy się
kierować normatywnością, która wywodzi się z epoki żelaza i
podporządkowana jest – jeśli chcemy być uczciwi wobec historii
buddyzmu - pewnej całkowicie nieprzystającej do tej naszej
współczesnej, kosmologii? To nie jest tak, że w tym
przednowoczesnym buddyjskim świecie istniała jakaś oddzielnie
pojmowana świeckość, jak ta, którą dziś bierzemy za coś
oczywistego. Ówcześni „światowcy” mieli przyporządkowane
miejsce w dharmicznej kosmologii i oni również, podobnie jak
buddyjski kler, kierowali się buddyjską moralnością, wierząc, że
przed nimi, jakkolwiek niewyobrażalnie daleko w cyklu odrodzeń,
znajduje się cel, którym jest stan transcendentnej nirwany.
Nie podważam tezy, że ta buddyjska etyka nie oddziaływała kiedyś
na dynamikę relacji w ówczesnych azjatyckich społecznościach. Z
pewnością miała ogromny wpływ na organizację i hierarchizację
stosunków społecznych. Ale powtarzam, buddyjska etyka była
całkowicie podporządkowana nadrzędnej Normie, czyli
Dharmie, temu odpowiednikowi Rta, Tao czy Boga, według której
celem nadrzędnym każdego, bez znaczenia, czy to „światowca”
czy mnicha, powinien być ascetyczny ideał nirwany, rozumianej
jako całkowite wyjście poza świat ulotnych zjawisk. Doczesność w
tej ascetycznej logice jest jedynie środkiem do osiągnięcia celu a
nie, tak jak w świeckiej etyce, która dominuje dzisiaj na Zachodzie, celem samym w sobie. To w tym właśnie
sensie klasyczne buddyjskie nauki o moralności są naprawdę "praktyczne". Jeśli, nie lokujesz ich w tym szerszym dharmicznym
kontekście, nie podporządkowujesz transcendentnemu celowi, to
wybacz, Twoja „buddyjskość” staje się zwyczajnie
drobnomieszczańska.
Teraz,
czy ten klasycznie pojmowany ideał buddyjski może być jeszcze
atrakcyjny dla człowieka XXI wieku? Przysłuchując się dzisiejszym
buddyjskim debatom, raczej w to powątpiewam. Bo ilu jest dzisiaj
chętnych do stanu mnisiego, o garstce radykalnych "światowców" nie wspominając? Raczej niewielu, prawda? Ale jest coś
jednak na rzeczy, skoro takie zamieszanie panuje wokół tego
wszędobylskiego dzisiaj buddyzmu – spójrz choćby na
zainteresowanie jakie wzbudza Twoja działalność na Sasanie. Skąd
to się właściwie bierze? Otóż, moim zdaniem, atrakcyjność
Dharmy promowanej przez większość współczesnych świeckich
nauczycieli, takich jak Sharon Salzberg i Jon Kabat-Zinn oraz, tak,
Olendzki, przedstawia „miękką” wersję Dharmy, taką,
która zaspokaja potrzeby wyjałowionych klas średnich dwudziestego
pierwszego wieku - podejrzewam dominującej grupy Twoich czytelników. Wersja ta obiecuje ratunek w postaci codziennej
rewitalizacji, stanowi coś w rodzaju „prawdziwego szczęścia”
albo spokoju w obliczu „stresu”. Te ostatnie są swego rodzaju
substytutami tej „twardej” wersji Dharmy promowanej przez
tradycyjnych nauczycieli, którzy forsują ten wirtuozerski
kataklizm, zwany „oświeceniem”, „satori” czy „nirwaną”.
Narzekasz na tę współczesną politykę i twierdzisz, że jest ona nastawiona
wyłącznie na cel. Jakież to symptomatyczne dla współczesnych
kręgów buddyjskich, patrzeć krzywo i wyniośle na politykę, a
zapominasz chyba o tym, że polityka jest i zawsze była nastawiona
właśnie na cel. Polityka=osiąganie określonych celów. Bierzesz
pod uwagę to, że gdyby nie politycy, którzy działali w
przeszłości chcąc osiągnąć pewien określony cel, to to nasze
dzisiejsze pisanie o buddyzmie byłoby prawdopodobnie niemożliwe.
Niemożliwe byłoby finansowanie takich kulturalnych przedsięwzięć,
jak choćby promowanie Dharmy na Zachodzie, w Polsce. Oczywiście, całkiem osobnym tematem jest to w jaki sposób Kapitał działa w cichej zmowie z pop-buddyzmem. Ale nie
oczekuję oczywiście, że będziesz ze mną dyskutował tutaj o
polityce i dzisiejszej hegemonii neoliberalizmu.
Jeszcze
o nihilizmie. Powtarzając za R. Brassierem, nihilizm nie jest dla
mnie „patologiczną eskalacją subiektywizmu, który anuluje świat
i redukuje rzeczywistość do odpowiednika absolutnego ego, wręcz
przeciwnie, nihilizm jest nieuchronnym następstwem realistycznego
przekonania, że istnieje rzeczywistość niezależna od umysłu,
która pomimo arogancji ludzkiej dumy, jest obojętna wobec naszego
istnienia i niepomna 'wartości' oraz 'znaczeń', którymi staramy
się ją udrapować, aby stała się miejscem znośniejszym do
zamieszkania”. Protagonista, czyli Budda, jak sam przypominasz, nie
postuluje tego, że rzeczywistość niezależna od umysłu jest czymś
absurdalnym, nie kwestionuje istnienia materialnego świata, który
poprzedza i ostatecznie postdatuje ludzką egzystencję. On raczej
czyni taki materialny świat nieistotnym. Nieistotnym w jakim sensie?
Nieistotnym dla jego projektu uwalniania się od ludzkich patologii,
które są następstwem egocentrycznych urojeń. Jednym z takich
obejmujących cały gatunek, egocentrycznych urojeń, jest pogląd,
że my ludzie, jesteśmy koniecznym, a nawet wiecznym, elementem
świata. „Rzeczywistość niezależna od umysłu” do której
nawiązuje Brassier, jest nazwą świata, którą geologowie,
paleontologowie i astronomowie znają z wyników swoich badań. Jeśli
chodzi o ludzką naturę i jej możliwości, to jesteśmy - jak
wynika z tej perspektywy - tylko drobinami w przestrzeni, punkcikami
w czasie, bez znaczenia na tle kolosalnej całości. Zakres
interesujący protagonistę jest o wiele bardziej ograniczony. Jest
bez porównywania mniejszy.
Mówi,
że „To co wydarzyło się tutaj przed waszym przyjściem, i to co
- jeżeli cokolwiek - nastąpi po waszej śmierci, to dla mnie
brednie. Moją troską jest to, co czynić w obliczu bezustannie
znikającego czasu/bycia”. Toteż, protagonista zaczyna opis
ludzkiej subiektywności, uznając za rzecz oczywistą założenie,
że istnieje rzeczywistość niezależna od umysłu – znana także
jako świat fizyczny - wskazując zwyczajnie, że „istnieje forma”
(rūpa). Dla protagonisty, forma składa się, jak to zwykle
rozumiała starożytna fizyka, z ziemi (twardość), wiatru
(rozszerzania się), wody (spoistości) i ognia (gorąca).
„Świadomość” nie jest oddzielnym bytem; jest
transparentnością, która powstaje i znika wraz z formą. Od
stwierdzenia, że „istnieje forma”, protagonista przystępuje do
sporządzania mapy obrazującej proces rozwijania się percepcji.
Jedną z istotnych cech percepcji jest, jak naucza, to, że ona igra
w formie. Z naszego punktu widzenia, percepcja poprzedza
rzeczywistość, ponieważ, modeluje jedyną formę rzeczywistości,
która interesuje protagonistę: rzeczywistość percepcyjną.
Percepcja dokonuje tego w tym sensie, jak delfin – poprzez same swe
działania, machanie płetwą, prychanie przednią tchawicą –
formuje pierwotne wody, w których baraszkuje.
Czy
ocean istniał przed pojawieniem się igrającego delfina? Czy ocean
będzie istniał po tym, jak zniknie ostatni przedstawiciel rodziny
delfinowantych (Delphinidae)? Ponieważ protagonista zainteresowany
jest naszym konceptualnym „światowaniem” (papañca) –
przypominającym baraszkowanie delfina – pytanie to dla niego
nieistotne. To co istotne, to duma i draperie naszej arogancji: duma
naszego mniemania, że jesteśmy kosmicznie ważnymi podmiotami, i
wybaczalna, lecz posiadająca konsekwencje arogancja przypisywania
światu znaczenia, wartości, celu – to znaczy, wszelkiego rodzaju
doniosłości. „Natura” twierdzi Brassier „nie jest niczyim
'domem' … Filozofia [i dodajmy: buddyzm, religia, duchowość,
joga, medytacja, itd.] postąpiłaby właściwie zaprzestając
wydawania kolejnych nakazów ponownego ustanowienia sensu
egzystencji, celowości życia, czy odnowienia zerwanego przymierza
pomiędzy człowiekiem i naturą. Powinna starać się raczej być
czymś więcej, niż tylko ukojeniem żałosnych dolegliwości
ludzkiej dumy. Nihilizm nie jest egzystencjalnym problemem, lecz
spekulatywną szansą”.
No comments :
Post a Comment