Mahasi Sayadaw (1904-1982); Ajahn Brahm |
I
nie chodzi wcale o to, że dzisiaj żyjemy w erze You Tube'a, kiedy
to każda medialnie sprawna osobowość może głosić tłumom co jej
się tylko podoba. Chodzi o to, że jeszcze w dziewiętnastym
wieku (a przecież mowa o tradycji mającej rzekomo 2 500 lat) sam widok
mnicha przemawiającego do zgromadzenia świeckich wyznawców z
odkrytym obliczem (z opuszczonym wachlarzem), był w krajach terawadyjskiej Azji czymś nie do
pomyślenia. A na pewno tak traktowano to w Birmie, jak dowodzi w
swoim artykule i książce The Birth of
Insight Erik Braun. (Nie muszę chyba dodawać, że dzisiejszemu ekshibicjonizmowi terawadyjskich celebrytów nieodłącznie towarzyszy ekshibicjonistyczna retoryka, która jak łatwo się domyśleć, byłaby czymś jeszcze bardziej niewyobrażalnym w tamtych czasach.)
Każdy mnich
występujący przed swoją wierną publicznością zobowiązany był
przez ówczesną surową tradycję do ukrywania swojej twarzy za
wachlarzem. Ten sposób komunikowania się ze świecką sanghą
obowiązywał do czasów wejścia królestwa Birmy w nowoczesność,
czyli do momentu podbicia tego kraju przez imperium brytyjskie. Rok
1885 był katastrofą dla przednowożytnego porządku tego zarówno
symbolicznego, jak i społecznego. To detronizacja i przymusowa
emigracja panującego wtedy władcy, który był głównym zwornikiem
starego porządku, zrewolucjonizowała relacje pomiędzy mnisią
kastą a laikatem.
Wyeliminowanie przez Anglików postaci króla,
monopolisty jeśli chodzi o sponsorowanie tradycji, przerzuciło
odpowiedzialność finansowania i wspierania klasztorów bezpośrednio
na „parafian”. Jak można było się spodziewać, wywołało to
reakcję ze strony samych osieroconych mnichów, którzy
nieskrępowani już przez stary obyczaj, zaczęli sprytnie zabiegać
o uwagę swoich nowych darczyńców. I zabiegają po dziś dzień, czasami dorównując w tym zachodnim celebrytom.
Pamiętajmy
o tym wszystkim, kiedy raz po raz natykamy się na „filmiki” z
jowialnym panem Brahmem i innymi „ascetami” terawady, którzy
równie sprawnie jak sam pan Dali Lama zjednują sobie na Zachodzie
rzesze nowych wyznawców i sponsorów.
bardzo ciekawy wpis
ReplyDelete