Mark Singleton w Yoga Body rozbija na kawałki romantyczne wyobrażenie o jodze asanowej jako pradawnej, niezmiennej praktyce duchowej, przekazywanej przez tysiąclecia w świętych tekstach i klasztorach Indii. Jego teza jest jasna i bezlitosna: joga asanowa, jaką znamy dziś, to produkt nowoczesności – wynalazek XX wieku, nie żadna „odwieczna tradycja”.
Najważniejszy punkt Singletona: starożytne teksty jogiczne praktycznie nie zajmowały się asanami w dzisiejszym sensie. „Asana” oznaczała jedynie stabilną, wygodną pozycję siedzącą do medytacji i pranajamy – nie dynamiczne sekwencje rozciągające, nie gimnastykę ciała. Jeśli w ogóle pojawiały się bardziej złożone pozycje fizyczne, to były one całkowicie marginalne, niemające znaczenia w poważnych kręgach duchowych. Joga była przede wszystkim praktyką psychiczną i duchową – skoncentrowaną na wyzwoleniu z iluzji świata, na zatrzymaniu myśli i odcięciu się od zmysłów. Ciało było narzędziem, ale wtórnym i – w gruncie rzeczy – przeszkadzającym.Singleton przypomina, że widowiskowe asany prezentowali raczej uliczni artyści, kuglarze, akrobaci – ludzie z niższych kast, często wręcz uznawani za nieczystych. W starożytnych Indiach system kastowy był brutalnie hierarchiczny. Brahmini – duchowa i intelektualna elita – patrzyli na takich ludzi z absolutną pogardą. Kuglarze byli z punktu widzenia ortodoksji zanieczyszczeni, duchowo bezwartościowi, a ich sztuczki – jarmarczne i pozbawione sensu. To nie byli nauczyciele jogi. To byli zabawiacze tłumu, traktowani na równi z połykaczami ognia i cyrkowymi magikami. Pokazywali gibkie ciało, a nie ścieżkę do wyzwolenia.
A dziś? Ich dziedzictwo – to, co kiedyś budziło obrzydzenie brahminów – zostało opakowane w jogamaty, kadzidła i playlisty z ambientem i sprzedaje się jako „głęboka duchowa tradycja”. Czyste odwrócenie ról. Kuglarz staje się guru. Asana – niegdyś fizyczna ciekawostka – urasta do rangi duchowego centrum.
Z punktu widzenia klasycznej jogi to kompletna herezja. Dla starożytnych, joga to była ścieżka wyzwolenia: surowa, samotna, mentalna. Najsłynniejsza definicja, ta z Jogasutr Patańdźalego, mówi jasno – joga to „citta-vṛtti-nirodha”: powściągnięcie poruszeń umysłu. Nie chodziło o rozciąganie mięśni, tylko o zatrzymanie myśli. Ciało miało służyć jedynie jako stabilna baza do pracy z umysłem – nic więcej. Żadnych winjas, żadnych sekwencji, żadnego „flow”.
Współczesna joga asanowa z tego wszystkiego zrobiła fitness z przyprawą duchowości. Pod wpływem zachodniej gimnastyki, kulturystyki, ideologii narodowego odrodzenia Indii i marketingu globalnego wellness, joga została przekuta w towar. Singleton bez litości pokazuje, jak XIX- i XX-wieczni reformatorzy – tacy jak Krishnamacharya – łączyli elementy europejskich systemów ćwiczeń (szwedzkiej gimnastyki, brytyjskiej kultury fizycznej, ćwiczeń wojskowych) z okruchami tradycji, tworząc hybrydę idealną na potrzeby nowoczesnego ciała i rynku. To nie było odkopywanie starożytnej mądrości, tylko projektowanie duchowości na nowo – pod nowe potrzeby.
A dziś? Całe rzesze praktykujących – zmęczonych, wyjałowionych przez późny kapitalizm – łapią się na ten konstrukt z otwartymi ramionami. Zamiast autentycznej duchowej pracy dostają zestaw ćwiczeń cielesnych, garść frazesów o „czakrach” i „energii”, kilka sanskryckich słów bez kontekstu i iluzję obcowania z „odwieczną mądrością Wschodu”. I w to wszystko pakują się z pełnym przekonaniem, że oto stają się częścią starożytnej linii przekazu.
Prawda jest taka, że ta „linia przekazu” to zlepek nowoczesnych projektów duchowo-fizycznych, podszytych często nacjonalistyczną agendą Indii początku XX wieku i oczekiwaniami zachodniego konsumenta. Przeciętna „joginka” z wielkomiejskiego studia z latarką szuka transcendencji, ale najczęściej znajduje po prostu bardziej elastyczne ścięgna i subtelnie ujędrnione pośladki. I nie ma w tym nic złego – pod warunkiem, że nie udaje się, że chodzi o coś więcej.
Singleton bez ogródek rozbiera tę iluzję. Pokazuje, że współczesna joga asanowa to nie żadna tradycja, tylko nowoczesny twór: przycięty pod potrzeby konsumenta, z ducha kuglarstwa, nie kontemplacji. Duchowa mistyka została zastąpiona narracją marketingową, guru – influencerem, a asceza – pakietem zajęć z kartą multisport. W miejsce ciszy – lektor. W miejsce pustelni – Instagram. Zamiast samadhi – selfie.
I nie chodzi o to, że praktyka ciała jest zła. Chodzi o uczciwość. Jeśli robisz fitness, to nie nazywaj tego starożytną duchową ścieżką. Jeśli idziesz na zajęcia, by poczuć się lepiej w swoim ciele, super – ale przestań powtarzać, że bierzesz udział w tysiącletniej praktyce wyzwolenia. Bo nie bierzesz.